„The night before Christmas" (1905), reż. Edwin S. Porter
„The night before Christmas", reż. Edwin S. Porter, 1905
Czas na ostatni świąteczny post. Tym razem „The night before Christmas", w reżyserii jednego z największych pionierów kina Edwina S. Portera, który nakręcił go dla jednego z najbardziej kontrowersyjnych naukowców przełomu XIX/XX wieku - Thomasa Edisona.
Kojarzy ktoś pierwszy western w historii „Napad na express" z 1903 roku? To arcydzieło filmowej dramaturgii nakręcił właśnie Porter. Za dr. Rafałem Syską: "[Porter] uznał mianowicie, że dla widzów najważniejsza jest umiejętność opowiadania emocjonujących fabuł, a nie tylko rejestracja ruchu".
„The night before Christmas", nie jest najwybitniejszym osiągnięciem Portera w karierze, ale ma swój urok. Szczególnie w popisowej sekwencji przejazdu saniami z Bieguna Północnego do miasteczka. Sam film jest pierwszą adaptacją wiersza pt. „Visit from St. Nicholas", którego autorstwo przypisuje się Clementowi Moorowi (do poczytania: https://poets.org/poem/visit-st-nicholas). Wiersz ten ukształtował tradycję rozdawania prezentów świątecznych w amerykańskiej społeczności. Jednocześnie jest jednym z najsłynniejszych tekstów w historii amerykańskiej poezji.
Na archive.org dostępny jest film dokumentalny o twórczości Edwina S. Portera - „Before Nickledeon: the early cinema of Edwin Porter", z 1982: Before The Nickelodeon. Przyznaję, trudny w oglądaniu dokument, dla kogoś przyzwyczajonych do „czystych" kadrów, bez żadnych zakłóceń, pasków, plam, itp. Natomiast jeśli postaracie się to zaakceptować, to okaże się, że narracje z offu (kogo tu nie słychać! Blanche Sweet, aktorkę, która grała w filmach produkowanych przez Edisona, Milosa Formana, czy Richarda Linklatera!) są bezcennym komentarzem analitycznym, podobnie jak w „Braciach Lumiere", sprzed dwóch lat. Warto się przemóc.
PS Porter korzystał w swoich filmach z osiągnięć Meliesa. Muszę w końcu zrobić sobie przegląd jego filmów.
PS2 Film, który wstawiłem nie ma dźwięku. Możecie, więc puścić w tle swoje nuty. Ja słuchałem sobie w tle The Jazzual Suspects. Szczególnie „Infacto" wydało mi się tutaj pasować doskonale Dajcie znać czego Wy słuchaliście
„Santa Claus"(1898), reż. George Albert Smith
„Santa Claus"(1898), reż. George Albert Smith
Trudno znaleźć slapstickowy film niemy, którego głównym tematem byłyby święta Bożego Narodzenia. Natomiast im bliżej Wigilii tym częściej piszecie w listach: "Panie Klatek! Kiedy Święty Mikołaj pierwszy raz pojawił się na ekranie?"
Już spieszę z odpowiedzią.
Otóż Święty Mikołaj pojawił się pierwszy raz w filmie z 1898 roku pod tytułem „Santa Claus", a jakże. Film jest niesamowicie nowatorski jak na tamte czasy. Brytyjski reżyser George Albert Smith (o którym za chwilę) wykorzystał tutaj podwójną ekspozycję, w momencie kiedy jednocześnie widać dziecięce łóżko oraz wydzieloną, okrągłą część ekranu, w której widać Mikołaja z prezentami, idącego po dachu. współcześnie po prostu dzieli się ekran w postprodukcji. Na przełomie wieków, we wczesnych filmach taki zabieg wymagał niebywałych umiejętności. Wersji tego jak to zostało wykonane, wg badaczy kina są dwie: albo sklejono ze sobą dwa negatywy w trakcie montażu, albo wykonano drugą ekspozycję po przewinięciu taśmy. Jeśli ktoś skojarzył takie zabawy z innym pionierem kina, Georgesem Mélièsem to bardzo słusznie. Otóż Smith konsultował się z ojcem kina sci-fi w sprawie efektów specjalnych. Jego wpływ na twórczość brytyjskiego reżysera jest bardzo widoczny, m.in. w „Santa Claus" właśnie.
Nie byłbym sobą, gdybym nie wpisał nazwiska reżysera do wyszukiwarki i nie zaczął szukać o nim informacji. Ależ to był gagatek (lub jak kto woli dzban). Otóż Smith oprócz tego, że był jednym z najważniejszych pionierów kina w historii filmu, był również hipnotyzerem. Występował na scenie Edmundem Gurneyem, - też kolorowa postać, swoja drogą - który pod wpływem sfałszowanych badań, (prawdopodobnie przez samego Smitha, dzięki którym budował swoją reputację jednego z najsłynniejszych hipnotyzerów) miał umrzeć w wyniku przedawkowania narkotyków.
Smith był też jednym z pierwszych filmowców, który kręcili kolorowe filmy. Opatentował Kinemacolor, skomplikowany system naprzemiennego filtrowania negatywów przez płaty kolorowej żelatyny. System nie odniósł sukcesu ze względu na koszty, które generował. Natomiast po drodze zdarzyła się kolejna „ciekawa" historia, która też kładzie się cieniem na karierze Smitha. Otóż w międzyczasie William Friese-Greene też wymyślił sposób na produkcje filmów w kolorze. Smith przewidując prawdopodobnie, że wynalazek może zakończyć jego karierę, wraz Charlesem Urbanem, który odpowiadał za dystrybucję Kinemacoloru w ich wspólnej firmie, podali Friesa-Greena do sądu za naruszenie ich patentu. Sąd oddalił ich zarzut, ze względu na to, że Biocolor został opatentowany wcześniej.
W „Santa Claus", matką dwójki dzieci jest Laura Bayley, która była prawdopodobnie pierwszą filmowczynią w historii kina. Oraz żoną Smitha - w tej kolejności (swoją drogą te dzieci w filmie to Harry i Dorothy, które były prawdziwymi dziećmi Laury i George'a). Ale jej postać pozostawię na osobnego posta.
Tymczasem wesołych i radosnych świąt wszystkim! Mokrego jajka, wesołego karpika! I pamiętajcie: torty się je a nie wzorem Chaplina, rozsmarowuje innym na ich buziach
Brzdąc (1921) - tekst prelekcji z 16 grudnia 2018
Brzdąc (1921) - tekst prelekcji z 16 grudnia 2018
Poniższy tekst jest tym, który wygłosiłem w trakcie prelekcji 16 grudnia w ramach Klub Filmowy Ambasada w katowickim Kinie Kosmos. Uzupełniłem go o kilka informacji, na które zabrakło czasu lub wypadły mi z głowy w trakcie.
Przede wszystkim bardzo mnie ucieszył widok tylu widzów. Podoba mi się, że wielu ludzi nieme kino burleski wciąż intryguje i daje nadzieje, na przyjemnie spędzony czas w trakcie seansu. Tym bardziej, iż doszły mnie słuchy, że dla kilku osób był to pierwszy kontakt nie tylko z filmem Chaplina, ale kinem niemym w ogóle.
- Spotkaliśmy się tutaj prawie rok po seansie „Generała" w reżyserii innego króla komedii slapstickowej – Bustera Keatona. Natalia Gruenpeter mówiła wtedy podczas prelekcji, że Keaton był tą osobą, która na świat reagowała dostosowaniem się do niego. Jak powiedział badacz kina Mathieu Bouvier „był ciałem rzuconym w świat i przerzucanym z kąta w kąt”. Chaplin byłby tym, który by go tam raz za razem wrzucał. Doskonale to widać w słynnej scenie wspólnego wykonania utworu w „Światłach rampy". Calvero, grany przez Chaplina zaczyna nagle przyspieszać grę na skrzypcach. Postać Keatona, która gra z kolei na pianinie, próbuje się dostosować, co skutkuje rozsypaniem nut i „małą katastrofą”.
- Okoliczności powstania „Brzdąca"
- „Brzdąc" był jednym z ostatnich filmów wyreżyserowanych dla wytwórni First National (łącznie zrobił dziewięć filmów, po „Brzdącu” były jeszcze „Nieroby”, „Pielgrzym”, „Dzień wypłaty”). Tworzony był pod ogromną presją czasu (co wywołało chwilowy kryzys twórczy u reżysera), ze względu na to że w międzyczasie wespół z Mary Pickford, Douglasem Fairbanksem, Davidem Griffithem w styczniu 1919 roku założyli wytwórnię filmową United Artists, przewidując, że wielkie molochy będą forsować niekorzystne dla twórców warunki.
- był to pierwszy pełnometrażowy film w reżyserii Chaplina a zarazem jeden z pierwszych pełnometrażowych filmów burleskowych w kina w ogóle. Komedie pełnometrażowe były już kręcone wcześniej, jak chociażby „Erotikon" Mauritza Stillera z 1920 roku. Natomiast twórcy komedii slapstickowych mieli problem, by taką poetykę „rozciągnąć" do długiego metrażu. Konieczność umotywowania kolejnych gagów wymuszała obudowanie ich fabułą, co dotychczas nie zawsze w burleskach było konieczne. Pełny metraż, który w innych gatunkach, był już od dawna standardem, dla twórców komedii slapstickowych wciąż był problematyczny. W przypadku „Brzdąca", coś co początkowo miało być krótkim metrażem, zaczęło się rozrastać do pełnego, czego Chaplin nie przewidział. Budżet filmu wyniósł 0,5 mln $. Zażądał od First National 1,5 mln $ za odsprzedanie praw. Przedstawiciele wytwórni zgodzili się dopiero po postawieniu ultimatum - „albo dajecie 1,5mln zielonych, albo nie dostaniecie filmu w ogóle".
- w obliczu pogarszającego się stanu zdrowia psychicznego matki Chaplina, jego przybrany brat Sydney, podjął próbę sprowadzenia jej do Stanów. Chaplin się nie zgodził, bo wiedział, że będzie to zbyt traumatyczne dla niego spotkanie. Do czasu ukończenia „Brzdąca" mieszkała w nadmorskim kurorcie w Anglii.
- 10 lipca 1919 - umiera Norman Spencer, syn Chaplina, urodzony jako kaleka 7 lipca. Bardzo to załamało reżysera, ale już miesiąc później rozpoczął przesłuchania do tytułowej roli.
- Chaplin rozwodził się z Mildred Harris, której długi język wykorzystywała prasa w celu zdobycia „sensacyjnych” materiałów do artykułów, które później wykorzystywali prawnicy Harris przy kolejnych próbach wyciągnięcia z Chaplina jak największej ilości pieniędzy na ugodę, - O filmie „Brzdąc"
- Marcel Martin w swojej monografii o Chaplinie napisał, że około 1930 roku aktor miał powiedzieć do Eisensteina, że gardzi dziećmi. Natomiast David Robinson w najlepszej biografii mistrza burleski (wydanej również w naszym kraju pod tytułem „Chaplin. Jego życie i sztuka" (wyd. PIW Wa-wa 1995) napisał, że według słów matki Jackiego Coogana, (tytułowy Brzdąc) Chaplin urywał się z planu razem z jej synem na całe godziny, żeby się z nim bawić. „Ludziom w wytwórni trudno było oprzeć się wrażeniu, że Jackie zastąpił mu zmarłego synka” - dodaje Robinson. Dlaczego o tym mówię? Biografia Chaplina, szczególnie mając dzisiejszą wiedzę o nim, obfituje w masę sprzeczności. Na przykład Robinson w swojej książce umieścił bardzo rozbudowane drzewo genealogiczne rodu Chaplinów. Tymczasem jak się okazało dwanaście lat temu, Chaplin mógł celowo ukryć fakt, że urodził się w obozie cygańskim. Jeżeli okazałoby się to prawdą, spora część tego rodowodu może być nieprawdziwa. Chaplin aniołem w życiu prywatnym nie był na pewno, ale kiedy czytam w kolejnym artykule znaną plotkę (powieloną całkiem na poważnie), że aktor miał rzekomo ponad dwa tysiące kochanek, to wzbiera się we mnie pusty śmiech.*
- jak prawie każdy film Chaplina zawiera w sobie wątki autobiograficzne, lub nawiązania do osobistych przeżyć – poddasze (tzw. mansarda) zostało w filmie bardzo dokładnie odtworzone na wzór tej, w której Chaplin żył w dzieciństwie. Również słynna już scena rozstania faktycznie miała miejsce w życiu reżysera, ale wtedy Brzdącem był ośmioletni Chaplin, którego wyrwano z rąk jego matki, by następnie trafić do przytułku.
Na archive.org „Brzdąc" dostępny jest z polskimi napisami! <3
- znany francuski badacz kina, Jean-Pierre Coursodon powiedział, że gdyby usunąć z burleski gagi, zostanie czysty dramat. Doskonale oddaje to filmowy charakter „Brzdąca". Dr hab. Iwona Sowińska w „Historii kina niemego", wydawnictwa Universitasu, pisze o „Brzdącu" jako "burleskodramacie", ja z kolei traktuję go jako "dramatokomedię". Jakkolwiek byśmy ten film nie określili, nie sposób zaprzeczyć, że nie jest to typowy film w dorobku Chaplina. Natomiast jak się później okazało wymieszanie dwóch poetyk: melodramatu i slapsticku było receptą na pierwszy ogromny sukces kasowy mistrza slapsticku.
- znajduje się w filmie sekwencja snu, która intryguje badaczy kina od dawna. Zarzucano jej oderwanie stylistyczne od reszty filmu i nadmierny patos. Tymczasem jest to Kraina Snów widziana oczami człowieka urodzonego w biedzie i z elementów świata biedoty ta kraina jest ukształtowana. Moim zdaniem zdaniem jest to jedna z najbardziej uroczych wizji raju jakie widziałem w kinie. Jednocześnie ta sekwencja jest interesująca pod kątem tego jakie miała przełożenie na życie reżysera „Brzdąca". Otóż Lilita Murray (później Lita Murray, istnieją niepotwierdzone plotki, że była prawdopodobną inspiracją dla Nabokova dla stworzenia Lolity), która w filmie gra wodzącą na pokuszenie anielicę, 4 lata później w wieku 16 lat została żoną Chaplina. Wystąpiła z nim jeszcze w „Gorączce złota”.
- „Brzdąc" a wizerunek dzieci w kinie niemym
- nie jest niczym niezwykłym, że dziecko pojawiło się na ekranie w tamtym czasie. Już francuska wytwórnia Gaumont wydała serię około kilkudziesięciu filmów z chłopcem o imieniu Bout de Zan, postać granym przez René Poyen'a odkąd miał 4 lata.
- po premierze „Brzdąca" Jackie Coogan został wielką dziecięcą gwiazdą kina. Co również nie było pierwszym takim przypadkiem w historii kina (chociaż zostawały nimi głównie dziewczynki). Dla przykładu inne dziecięce gwiazdy: Gladys Houlette, Helen Badgley, oraz jedna z największych gwiazd kina niemego, debiutująca na ekranie w wieku 3 lat, kończąca w tym roku 100 lat – Baby Peggy.
To co wyróżnia „Brzdąca" na tle innych filmów z dziecięcymi aktorami w rolach głównych, to fakt, że ramię w ramię Jackie Coogan gra tutaj u boku dorosłego aktora, co nie jest częste w kinie. - Chaplin a kwestia japońska - co zaskakujące chaplinowska estetyka doskonale przyjęła się w Kraju Kwitnącej Wiśni.
– wzajemne przenikanie się cierpienia i szczęścia, smutku i radości doskonale trafiło w serca Japończyków. Innym powodem było inspirowanie się przez Chaplina teatrem kabuki, co bardzo imponowało Japończykom. Jego filmy były adaptowane w formie teatru kabuki.
- Sadao Yamanaka otwarcie czerpał z dorobku Chaplina. Jego film „The milion ryo pot". - Podsumowanie – „Brzdąc” pozostaje jednym z niewielu przykładów filmu, w którym dziecko partnerując dorosłemu w grze aktorskiej nie tylko dotrzymuje mu kroku, ale w niektórych momentach kradnie całą uwagę. Jednocześnie jest najbardziej wzruszającym filmem slapstickowym w historii, którego koncept wykorzystał w „Niesfornej Zuzi” John Hughes jeden z ulubionych reżyserów naszej byłej koordynatorki Patrycja Mucha , która zaangażowała mnie do Ambasady i przez ostatnie dwa lata miałem przyjemność dyskutować z Klubowiczami w charakterze członka ekipy Ambasady. Tymczasem w drugą rocznicę mojego dołączenia do tego klubu odchodzę a wszystkie wspólne chwile (w tym żenujące kartki z kalendarza i reakcje widzów) zachowam głęboko w sercu i będę wspominał jako jedne z najprzyjemniejszych w moim życiu kinomana. Do zobaczenia w Kosmosie na kolejnych seansach!
* Muszę w tym miejscu dodać swój przypis. Piszę to w 16 grudnia, 2022 roku, Dokładnie cztery lata po wygłoszeniu powyższej prelekcji. Po tylu latach muszę się zdobyć na refleksję. Chaplin był człowiekiem pełnym sprzeczności. Z jednej strony wielkie humanista, a z drugiej tyran, który bez oporów manipulował młodymi dziewczynami i kobietami u progu dorosłości, z które nierzadko porzucał a czasem brał z nimi ślub. Szczególnie oburzająca jest historia Lity Grey, którą prasa zniszczyła, za bycie rzekomo roszczeniową i rozpuszczoną, która dybała na Wielkiego Komika, gdy tymczasem chciała by zainteresował się jej losem i ich wspólnego dziecka. Powyższych słów nie usuwam, niech będą znakiem tego jak wiele się może zmienić w głowie kinofila na przestrzeni lat. Wtedy nie przyjmowałem do wiadomości, że człowiek, który był jedną z osób które ukształtowały moją wrażliwość i miłość do kina, może być tak okrutny. moje obecne spojrzenie na jego postać jest dalekie od tego co myślałem o nim te cztery lata temu.
„Les Vampires" (1915), reż. Louis Feuillade
„Les Vampires" (1915), reż. Louis Feuillade
"Panie Klatek, poleć Pan coś lekkiego na weekend z kina niemego" piszecie do mnie w wiadomościach.
Spieszę z pomocą. Polecam zatem jeden z pierwszych seriali kinowych w historii kina, „Les Vampires" w reżyserii Louisa Feuillade'a. Serial powstał dla wytwórni Gaumont jako odpowiedź na inną produkcję kinową tego typu „Tajemnice Nowego Jorku", od konkurencyjnej wytwórni Pathé.
„Les Vampires" ustanowiło thriller kryminalny w kinie. Tą produkcją inspirowali się tacy twórcy jak Hitchcock, Lang, czy Resnais. Nawet Tarantino odwołał się do niego w swoich „Bękartach wojny". Stał się trampoliną dla kariery Musidory, a właściwie Jeanne Roques, która grała rolę kochanki jednego z przywódców gangu. Dzięki „Les Vampires" Musidora stała się jedną z największych gwiazd filmowych we Francji w tamtym czasie.
Tytułowe Wampiry to nazwa tajemniczego gangu, którego działalność stara się powstrzymać dziennikarz Philippe Guérande z przyjacielem. Odcinków jest dziesięć, nie mają więcej niż pięćdziesiąt dwie minuty, a zazwyczaj około pół godziny. Każdy kończy się cliffhangerem. Zabieg ten czyni go jednym z pierwszych seriali w historii. Ten typ produkcji zapisze się w historii jako serial kinowy.
Serial miał bardzo ciekawą kampanię reklamową. Paryż był oplakatowany tajemniczymi plakatami z pytaniami "Kto? Co? Gdzie? Kiedy?".
Przykład z innego plakatu:
„Z bezksiężycowe noce są królami, ciemność jest ich królestwem. Niosą śmierć i sieją terroru, mroczne Wampiry latają z wielkimi zamszowymi skrzydłami, gotowe nie tylko czynić zło ... ale czynić rzeczy o wiele gorsze".
Kiedyś to umieli w promocję, co nie? :D
Wszystkie odcinki dostępne są do ściągnięcia za darmo na archive.org: „Les Vampires"
Weekendowe tipy baletowe. Część trzecia
Weekendowe tipy baletowe. Część trzecia
Weekendowe tipy baletowe.
Halloween. Czyli imprezy. Czyli noc. Czyli nocne powroty z imprez. I walka ze światem.
Prawdziwy horror to walka z wypchanymi tygrysami, z uciekającą klamką drzwi taksówki, walka z wieszakiem... Znacie to? No może poza wypchanym tygrysem, ale generalnie... znacie, prawda?
"Znamy, znamy panie Klatek." - słyszę jak odpowiadacie.
No to obejrzyjcie „One A.M." (polski tytuł "Późny powrót Charliego")
Charlie przez nieco ponad 20 minut próbuje trafić do łóżka o tytułowej godzinie. Napotyka na krwiożercze zwierzęta, uciekające drinki, mordercze wahadło zegara...
Jak pisze Paweł Mościcki w „Chaplin. Przewidywanie teraźniejszości":
"Niezdarne ciała burleski są więc zawsze uchwycone w momentach, w których za wszelką cenę próbują zachować równowagę, brną w czynności, które mają je uchronić przed niezdarnością, i właśnie dlatego nieustannie ponoszą porażki, wywołując salwy śmiechu." - co prawda, nie jest to burleska w pigułce, ale po przeczytanie tego zdania, większość z nas czuje o co chodzi w tych upadkach, potknięciach, zwisaniu na wskazówce tarczy zegarowej na wieży ratusza, itp, itd.
Ostatecznie zawsze najlepszym, najwygodniejszym, najcieplejszym, najnajszym miejscem do spoczynku po dobrych baletach nie jest łóżko a wanna. Ten film to taki % w pigułce, samo życie.
Polecam wyłączyć muzykę z filmu i włączyć to: https://www.youtube.com/watch?v=YjAY9B07tg8 - on replay; od razu zmieni się percepcja, niby slapstick a jednak nie.... muahahaha.
Motyw alkoholowego rauszu u Chaplina przewija się często w jego filmografii. Mój ulubiony przykład to „The Cure" („Charlie na kuracji"), w którym w wyniku próby przestrzegania regulaminu sanatorium, dochodzi do solidarnej libacji procentowej. A Charlie przez przypadek zostaje jedynym trzeźwym w ośrodku. To też o nas.
Ciekawostka: „One A.M." to pierwszy film, w którym (nie licząc taksówkarza z początku) Chaplin występuje sam.
SRC: archive.org
Weekendowe tipy baletowe. Część druga
Weekendowe tipy baletowe. Część druga
Weekendowe tipy baletowe.
Kiedy już macie już doszlifowany swój repertuar taneczno-gagowy, to ciągle osiągnęliście połowę sukcesu. Potrzeba Wam wejścia z pierdolnięciem. Jak?
W stylu Maxa Lindera.
Pozwólcie, że skopiuję w całości krótką notkę z Kuriera Warszawskiego, z 1914 roku, który jest komentarzem odnośnie do tego występu (zwróćcie uwagę na tę przecudownej urody polszczyznę przedwojenną):
„Maks Linder w Warszawie.
Bohater kinematografu, najpopularniejszy artysta na ekranie, znany i oklaskiwany komik, Maks Linder przybył do Warszawy.
Odwiedził naszą redakcję wczoraj i opowiadał o swoich występach gościnnych w różnych miastach, skarżyl się przytem na impresariów, że go w pole wyprowadzają i zarywają.
W Filharmonji zjawił się drogą napowietrzna.
Na estradę spadł z nieba, z balonu, dokąd się dostał po długiej, oczywiście, kinematograficznej podróży po lasach, polach i górach. Spotykały go różne przygody i awantury, zanim zdołal dostać sie do balonu – nadlecieć do Warszawy, zatrzymać się nad Filharmonja i spasc na estrade.
Sala była, oczywiście, zapełniona po brzegi. Wszyscy “kinematografiści" chcieli zobaczyć żywego “Maksa".
Stanął przed tłumem, powiedział: “panowie i panie, przepraszam za spóźnienie”, i za tę trochę z francuska brzmiaca polszczyznę zebrał moc oklasków.
A potem zagrał komedyjkę, w której zakochal się w ślicznej męża teczce, odtańczył z nia. — świetnie — Tango, za co otrzymał „lanie" od męża, a oklaski od widzów.
Typowy komik kabaretowy, ale pełny werwy. Artysta to raczej cyrkowy, niz sceniczny, ale trafiajacy do mas — ztąd popularność międzynarodowego ulubieńca kinematografu.
Showman pełną gębą!
Nie udało mi się dotrzeć do filmu który mieli okazję oglądać Warszawiacy ponad sto lat temu („Max krąży po świecie" - jego zakończenie różniło się w zależności od kraju, w którym występował). Znalazłem za to inną ciekawostkę filmową. „Un idiot qui se croit" (1914), którego realizacja, dzięki zbiegowi okoliczności, umożliwiła zainstalowanie firmie Conica swojej kamery na planie i w postprodukcji wykonanie 90 sekund w wersji 3D. Powyżej wrzucam pełną wersję filmu, a poniżej możecie zerknąć na tę "nowoczesną". Obie są dostępne w domenie publicznej na archive.org
Weekendowe tipy baletowe. Część pierwsza
Weekendowe tipy baletowe. Część pierwsza
Tydzień temu mieliśmy wstęp do poradnika "Jak zostać gwiazdą piąteczku?", przy okazji #weekendzturpinem a w ten weekend postaram się Wam podrzucić kilka wskazówek jak szlifować swoje celebryckie emploi baletowe.
Kojarzycie teledysk „Smooth Criminal" z Michaelem Jacksonem, w którym MJ razem ze swoją świtą wykonują „anti-gravity lean", który polegał na ostrym pochyle sztywnego ciała do przodu bez odrywania stóp? W trakcie realizacji klipu użyto przezroczystych linek podtrzymujących tancerzy, których finalnie nie było widać w telewizji, ale z oczywistych przyczyn na koncertach taka sztuczka byłaby niewykonalna. Potrzeba matka wynalazków - tak mówią. Michael opatentował, więc specjalne buty, które miały ścięte pod odpowiednim kątem obcasy co umożliwiło wykonanie skłonu.
Otóż MJ nie był pierwszy, który wpadł na ten pomysł*. Ten sam efekt, ale w stylu bardziej komicznym uzyskał w swoim popisowym numerze Harry Relph, znany bardziej pod pseudonimem artystycznym Little Tich.
Bardzo długo Little Tich opierał swoje music-hallowe emploi na efekcie komicznym wynikającym z jego fizyczności (mierzył 137 cm wzrostu) w rolach blackfaces. Ten niechlubny, z naszego punktu widzenia motyw w kulturze (nie tylko w kinie) polegał z grubsza na malowaniu twarzy białych aktorów na czarno z pominięciem szerokiego pasa wokół ust (w przyszłości chciałbym o tym napisać nieco więcej, bo odnoszę wrażenie, że społeczeństwo/świat/whateva wyparło ten fakt ze swojej zbiorowej świadomości). Po zakontraktowaniu swoich występów w Ameryce, obawiał się jak amerykańska społeczność przyjmie go bez makijażu (połączenie angielskiego akcentu, którego komik akurat nie naśladował w swoich występach i czarnego makijażu mogłoby nie zostać dobrze przyjęte przez tamtejszą publiczność - tak uznał producent jego występów). Jak się okazało całkowicie bezpodstawnie. W międzyczasie udoskonalił swój numer "Big-Foot Dance" poprzez zwiększenie rozmiaru butów z 25 do 71 cm. I tę długość możecie zaobserwować w filmie poniżej.
Uważam, że wykonując taniec "Wielkiej stopy" w Waszych remizach, wskrzeszycie lokalnie ducha burleski, rozszerzając swój warsztat o kolejny popisowy numer. Wchodzenie po prostu głównymi drzwiami do klubu mija się z celem - wszyscy pomyślą, że uciekliście z cyrku (phi, ignoranci! od cyrku do slapsticku wcale nie tak daleko). Najlepiej zrobić to z przytupem! jak? O tym już jutro!
A tymczasem miłego seansu „Little tich et ses Big Boots" z 1900 roku!
Film jest dostępny w domenie publicznej na archive.org
*uwaga na marginesie: podobnie było z "moonwalkiem", czyli charakterystycznym chodem do tyłu z efektem "płynięcia", który Jackson wykonał pierwszy raz podczas gali 25-lecia Motown w 1983 roku. W swojej autobiografii napisał, że tuż przed występem strasznie się denerwował, bo jego układ był niedopracowany. W trakcie improwizacji, pod wpływem impulsu wykonał słynny już teraz "krok księżycowy" z obrotem i stanięciem na palcach. O ile mi wiadomo nigdy nie zaprzeczył, że jest autorem tego kroku tanecznego. A wcześniej wykonywali go choćby Cab Calloway i James Brown. Oczywiście, w przypadku pochyłu grawitacyjnego już tak być nie musiało, ale sam moonwalk był już dość popularny, więc nie ma szans, żeby MJ o nim nie wiedział.
Coming Out Day. Valentino - wyklęty wzorzec męskości
Valentino - wyklęty wzorzec męskości
Wczoraj dzięki Śląsk święty, Śląsk przegięty dowiedziałem się o istnieniu Coming Out Day. Przypomniałem sobie (niestety już po opublikowaniu posta) o historii Rudolpha Valentina.
Dlaczego akurat on? Valentino uważany był w tamtych czasach przez kobiety za uosobienie egzotycznej seksualności w męskim wydaniu: tajemniczej, władczej, ale jednocześnie nieskazitelnej. Męska część populacji z kolei szczerze go nienawidziła i uważała za zagrożenie dla standardów męskości wtedy obowiązujących. Skutkowało to nieustannym podważaniem jego seksualności. Prasa rozpisywała się o ilości zużywanych przez niego kosmetyków, o jego kruchym ego, czy prawdopodobnym nieskonsumowaniem pierwszego małżeństwa. Czarę goryczy przelał artykuł w Chicago Tribune, w którym anonimowy autor zasugerował jakoby automat do pudru znajdujący się w toalecie nowej hali balowej w Chicago, należał właśnie do Valentina. Aktor w odpowiedzi wyzwał autora na pojedynek. W jego zastępstwie stawił się inny dziennikarz z tej gazety, co nie przeszkodziło Rudolphowi odnieść błyskawiczne zwycięstwo i, przynajmniej chwilowo, zatrzymać medialną kastrację swojej osoby.
Czy Valentino był bi~, czy homoseksualistą? Do dziś tego nie ustalono. Dla mnie ważniejsze jest co innego. Historia tego aktora jest dla mnie z jednej strony znakiem postępu (coming out w epoce kina niemego? #wolneżarty), a z drugiej synonimem jak kosmetyczne nomen omen są te zmiany. Wrażliwość u mężczyzn jest ciągle jednoznaczne wiązana ze słabością charakteru, męskie kosmetyki w świadomości społecznej ciągle powinny się kończyć na kremie NIVEA, etc, etc. Co prowokuje od razu pytanie: czy kryteria męskości i kobiecości w ogóle w dzisiejszych czasach mają sens? A jeśli tak, to jak miałyby wyglądać kryteria według, których będziemy kategoryzować co jest męskie/kobiece, a co nie?
Podsumowując: życzyłbym sobie i wszystkim nieheteronormatywnym osobom, świata w którym taki dzień jak wczorajszy, nie był potrzebny, ale dopóki dyskusja w temacie trwała będzie znakiem, że jest potrzebna, a jak mawia Pospieszalski #hehe „warto rozmawiać"
SAMYCH NAJLEPSZYCH PRZYJĘĆ WASZYCH COMING-OUT'ÓW! ALL YOU NEED IS LOVE 🏳️🌈😍💙💚💛💜❤🌈
PS A tutaj łapcie dłuższy tekst Zwierza o Valentino: Prawym sierpowym w ideał mężczyzny czyli Rudolpha Valentino potyczki z męskością
PS2 Bransoletka, którą zaznaczyłem na zdjęciu była prezentem, od drugiej żony, przez prasę okrzyknięta została "bransoletką niewolnika" ze względu na to, że Rambova (co za nazwisko! ) zarabiała wtedy dużo więcej od aktora, przez co Valentino był był wtedy w praktyce jej utrzymankiem (a przynajmniej tak to określała prasa).
Weekend z Benem Turpinem. Bonusowa notka.
Weekend z Benem Turpinem. Bonusowa notka
Anglojęzyczny archaizm na dziś:
1. shanghaiing - rodzaj przymusowego wcielenia do pracy jako marynarz od XVII do początku XX wieku; podobno jednym ze sposobów było utworzenie w alejkach za sierocińcami i knajpami, znajdowały się „drzwi-pułapki", które były obserwowane przez porywaczy i otwierane w momencie kiedyś jakiś pijak lub błąkające się dziecko przez nie weszli.[1] Teorii o „drzwiach-pułapkach" nie udało mi się potwierdzić, ale szanghaizm sam w sobie jest potwierdzonym historycznie procederem, który co prawda prawnie został zakazany w 1915 roku [2], ale praktykowany jest ciągle np. w Tajlandii [3].
2. shanghai somebody - ukraść, porwać, nakłonić do czegoś za pomocą oszustwa; etymologia jest dość zagmatwana: sądzi się, że pochodzi od ksywy słynnego porywacza Jamesa "Shanghai" Kelly'ego [4], lub od nazwy tuneli, w których miano rzekomo przetrzymywać w specjalnie zaprojektowanych celach porwanych, którzy mieli być potem wysyłani do niewolniczej pracy na morzu, najczęściej do Shanghaju [5].
Kadr z prawej strony pochodzi z filmu „Shriek of Arabia" [6], będącego parodią filmu z Rudolfem Valentino o podobnym tytule. Tytułową rolę zagrał Ben Turpin i to on wypowiada kwestię z planszy.
Plakat protestacyjny z lewej strony znalazłem na [5], ale niestety nie znalazłem informacji, z którego roku pochodzi. Podejrzewam, że powstał niewiele lat przed zniesieniem wydaniem ustawy zakazującej szanghaizmu [7].
[1] https://www.urbandictionary.com/define.php?term=shanghai
[2] https://en.wikipedia.org/wiki/Shanghaiing
[3] https://www.theguardian.com/…/thailand-failing-to-stamp-out…
[4] https://en.wikipedia.org/wiki/James_Kelly_(crimper)
[5] https://www.legendsofamerica.com/or-shanghai/
[6] https://archive.org/details/TheShriekOfAraby1921BenTurpin
[7] https://en.wikipedia.org/wiki/Seamen%27s_Act
Weekend z Benem Turpinem. Część druga
Weekend z Benem Turpinem. Część druga
Weekend z Benem Turpinem.
Ok, poszliśmy na balety. #icoteras
Spieszę z pomocą. Można wykonać „fall 108". "Cóż to jest fall 108?" - na pewno się zastanawiacie. Przekopałem pół internetu (#takbyło), żeby się tego dla Was dowiedzieć. Dotarłem do książki „Wywiady" z Busterem Keatonem, w której wyjaśnił, cóż to jest „fall 108".
Otóż... jest to typowy upadek Bena Turpina. W sensie taki, którego życzył sobie reżyser, czyli „regular straight pratfall" (zwykłe proste potknięcie). Sam Turpin nazywał tak każdy wyjątkowo ekwilibrystyczny upadek u innych aktorów.
Równie trudne było wyjaśnienie jaka jest etymologia nazwy tego elementu gagu. A hipoteza ta ciągle jest niepotwierdzona. Otóż, jak zapewne wiecie, w angielskim rzadko mówi się "one hundred eight", a częściej "one o eight" (czyt. "łan oł ejt"). I tu już prosta droga do wymarłego określenia na człowieka lekko pijanego , czyli "one over eight". Ciągle niejasne? Otóż amerykańskie piwo to był taki nasz "raddler". Miał dużo mniejszą ilość procentową alkoholu, niż piwa współczesne. Krótko mówiąc: delikatne wstawienie zaczynało się od 8+1 kufla.
Co można zrobić oprócz wykonania "fall 108"? Można przyjąć na twarz np. tort, czyli typowy rekwizyt gagowy z czasów slapsticku. Ben Turpin w filmie „Mr Flip" (link na dole) był prawdopodobnie pierwszym w historii kina, który honorowo wziął tę rolę na siebie, rozpoczynając tym samym jeden z najpopularniejszych motywów w filmach burleskowych.
Zapytacie zapewne po co wykonywać "fall 108" czy bohatersko dawać się mazać tortem po twarzy?
O tym opowiem Wam Drodzy i Drogie (bardzo lubię żeńskie rodzajniki) już jutro! Stay tuned!
„Mr Flip": https://archive.org/details/Mr.Flip
„Wywiady": https://books.google.pl/books?id=KeJoqk4QYWsC&lpg=PA213&dq=108%20fall%20turpin&hl=pl&pg=PR3#v=onepage&q&f=false