Weekendowe tipy baletowe. Część trzecia
Weekendowe tipy baletowe. Część trzecia
Weekendowe tipy baletowe.
Halloween. Czyli imprezy. Czyli noc. Czyli nocne powroty z imprez. I walka ze światem.
Prawdziwy horror to walka z wypchanymi tygrysami, z uciekającą klamką drzwi taksówki, walka z wieszakiem... Znacie to? No może poza wypchanym tygrysem, ale generalnie... znacie, prawda?
"Znamy, znamy panie Klatek." - słyszę jak odpowiadacie.
No to obejrzyjcie „One A.M." (polski tytuł "Późny powrót Charliego")
Charlie przez nieco ponad 20 minut próbuje trafić do łóżka o tytułowej godzinie. Napotyka na krwiożercze zwierzęta, uciekające drinki, mordercze wahadło zegara...
Jak pisze Paweł Mościcki w „Chaplin. Przewidywanie teraźniejszości":
"Niezdarne ciała burleski są więc zawsze uchwycone w momentach, w których za wszelką cenę próbują zachować równowagę, brną w czynności, które mają je uchronić przed niezdarnością, i właśnie dlatego nieustannie ponoszą porażki, wywołując salwy śmiechu." - co prawda, nie jest to burleska w pigułce, ale po przeczytanie tego zdania, większość z nas czuje o co chodzi w tych upadkach, potknięciach, zwisaniu na wskazówce tarczy zegarowej na wieży ratusza, itp, itd.
Ostatecznie zawsze najlepszym, najwygodniejszym, najcieplejszym, najnajszym miejscem do spoczynku po dobrych baletach nie jest łóżko a wanna. Ten film to taki % w pigułce, samo życie.
Polecam wyłączyć muzykę z filmu i włączyć to: https://www.youtube.com/watch?v=YjAY9B07tg8 - on replay; od razu zmieni się percepcja, niby slapstick a jednak nie.... muahahaha.
Motyw alkoholowego rauszu u Chaplina przewija się często w jego filmografii. Mój ulubiony przykład to „The Cure" („Charlie na kuracji"), w którym w wyniku próby przestrzegania regulaminu sanatorium, dochodzi do solidarnej libacji procentowej. A Charlie przez przypadek zostaje jedynym trzeźwym w ośrodku. To też o nas.
Ciekawostka: „One A.M." to pierwszy film, w którym (nie licząc taksówkarza z początku) Chaplin występuje sam.
SRC: archive.org
American Film Festiwal 24-28.10.2018 - część II
American Film Festiwal 24-28.10.2018 - część II
Źródło: hhttps://medium.com/b-roll/blindspotting-is-a-love-letter-to-a-disappearing-oakland-10e3f855bf56
Pierwsze filmy na Watch Talking Heads Docs za mną... . Wrrrróć. #aff #daythree #nosleep #gimmeenergydrink
Drugi dzień AFF i pierwsza piątka obejrzanych filmów za mną. Trzy z nich to dokumenty, więc fabułę powitałem z nieskrywaną radością
„King in the wilderness" doceniłem tak naprawdę dopiero po rozmowie z Julian Jeliński (Brody z kosmosu), który pisał artykuły o M. L. Kingu (czytałbym!). Od niego dowiedziałem się o sporej ilości niuansów, która podnosi poziom rzetelności na wyższy, subtelniejszy poziom. Osoby, które znają biografię M. L. Kinga niczego nowego o jego życiu się nie dowiedzą. Może bardziej docenią, że ktoś wziął na tapet, ostatnie lata życia Kinga. Dla całej reszty będzie bardzo solidnym materiałem bibliograficznym. Niestety: ze sporą ilością gadających głów i przeciągniętą puentą, która miód posypuje cukrem. Tak, czy owak: warto. Temat rasizmu nie jest u nas (wbrew pozorom) tak odczuwalny i zakorzeniony silnie jak w USA, a taki film zdecydowanie da Wam nową perspektywę na ten ciągle aktualny temat.
Film, który rozwalił mnie wczoraj na łopatki do „Blindspotting". W katalogu festiwalowym jest napisane, że to musical w rytmie hip-hopu. I... technicznie rzecz biorąc to prawda. Nie uświadczymy tutaj tańców, w odrealnionych sceneriach, w zasadzie nikt tu nie rapuje w rytm beatów. Poza jedną sekwencją snu głównego bohatera, nic na pierwszy rzut oka do musicalu, że nie zbliża. Natomiast kiedy przysłuchamy się dialogom, które "bez powodu" przechodzą nagle w rap. W połączeniu z dynamicznym montażem, żywcem wyjętym z klasycznych musicali z lat '50, całość zyskała niesamowitą świeżość. Ten synergiczny tandem, wywodzi się bezpośrednio ze energii amerykańskich dzielnic zamieszkałych przez Afroamerykanów. Rap jest w tych wiadomością, odpowiedzią na wykluczenie, jedynym językiem, którego słucha biała społeczność. Musical w tych klimatach nie może dawać nadziei. Ale z drugiej strony czy ją zabiera? Biorąc za dobrą monetę takie filmy jak „Zaślepieni" i wiarę, że kropla drąży skałę, wierzę że świadomość problemu rasizmu wzrośnie a puenta filmu to jednak nie „life goes on".
American Film Festiwal 24-28.10.2018 - część I
American Film Festiwal 24-28.10.2018 - część I
Źródło: https://wft.ie/womens-voices-womens-stories-documentary-panel/
Lewak Film Festival, zwany inaczej American Film Festival, czy tam na odwrót, Dzień trzeci.
Byłby to dzień średniawek, gdyby nie dwa filmy: „Harold i Maude", będący częścią retrospektywy reżysera Hala Ahby'ego, a drugi to „Half the picture". O tym pierwszym napiszę kiedy indziej (o ile w ogóle, #ciąglewbiegu), ale chciałbym się tutaj skupić na drugiej pozycji.
W czasach #metoo, czy kolejnych afer dotyczących dyskryminacji płciowej, trudno powiedzieć w filmie, który porusza te tematy, cokolwiek nowego. Amy Adrion zamiast wyważać otwarte drzwi, zdecydowała się na ukazanie reżyserek jako pełnokrwistych postaci, ze swoimi historiami, marzeniami, przy wspólnym mianowniku jakim jest szeroko pojęta dyskryminacja. Co skutkuje sporą ilością „gadających głów". Znowu. Co trochę mnie znużyło, panią siedzącą w tylnym rzędzie uśpiło (przyznaję: późna pora seansu mogła mieć coś z tym wspólnego #trybżyciafestiwal). Marzyłby mi się śledczy dokument demaskujący patriarchat w branży filmowej, albo chociaż z przyjemnością oglądałbym reżyserki w trakcie ich pracy, pochłonięte przez swoją pasję. Czy to zniszczyło mi seans? Hell no!
Patriarchat w branży filmowej okazuje się być, uwaga to jest niespodzianka, systemem wspierającym absurdalny lęk przed kobietami reżyserkami, który generuje równie absurdalne koszty. W dodatku lęk ten nie ma płci, chociaż co oczywiste preferuje jedną z nich. Czy zatem czeka nas odgórne narzucanie parytetów w branży filmowej? Czy spełni się koszmar mężczyzn, którzy z przestrachem patrzą na horyzont i próbują dostrzec pierwsze oznaki ograniczenia swoich praw? Czy dokona się zemsta reżyserek-feministek, na reżyserach?
W patriarchat wpojony jest, mam wrażenie odwieczny lęk przed jego upadkiem. Tryby, które tak długo napędzały filmową (i nie tylko) machinę starły się i, mam nadzieję, przestaliśmy nadążać z wymianą na nowe. Może czas na wymianę całego układu, po usłyszeniu kolejnych zgrzytów? (naiwność lvl 666). Kariera reżyserek to szansa na większą empatię w branży. Dopuszczenie kobiet do reżyserskich stołków, może być próbą dostrzeżenia ogromnej ilości zmiennych, z którą mają one do czynienia w trakcie wydrapywania sobie ścieżki kariery. Wreszcie to możliwość na mniejszą ilość ujęć damskich pośladków, takich jak w „Blaze" Ethana Hawke'a (również na AFF), które to pośladki mają zwiastować upadek moralny artysty.
To jak daleką drogę mamy do przebycia jako społeczeństwo niech posłużą reakcje widzów na napisach końcowych. Prezentowane były tam zdjęcia najsłynniejszych reżyserek na świecie. Kiedy pojawiły się siostry Wachowskie, po sali przebiegły pojedyncze parsknięcia śmiechu.
PS Sprawdźcie sobie kto wyreżyserował „American Psycho"
Weekendowe tipy baletowe. Część druga
Weekendowe tipy baletowe. Część druga
Weekendowe tipy baletowe.
Kiedy już macie już doszlifowany swój repertuar taneczno-gagowy, to ciągle osiągnęliście połowę sukcesu. Potrzeba Wam wejścia z pierdolnięciem. Jak?
W stylu Maxa Lindera.
Pozwólcie, że skopiuję w całości krótką notkę z Kuriera Warszawskiego, z 1914 roku, który jest komentarzem odnośnie do tego występu (zwróćcie uwagę na tę przecudownej urody polszczyznę przedwojenną):
„Maks Linder w Warszawie.
Bohater kinematografu, najpopularniejszy artysta na ekranie, znany i oklaskiwany komik, Maks Linder przybył do Warszawy.
Odwiedził naszą redakcję wczoraj i opowiadał o swoich występach gościnnych w różnych miastach, skarżyl się przytem na impresariów, że go w pole wyprowadzają i zarywają.
W Filharmonji zjawił się drogą napowietrzna.
Na estradę spadł z nieba, z balonu, dokąd się dostał po długiej, oczywiście, kinematograficznej podróży po lasach, polach i górach. Spotykały go różne przygody i awantury, zanim zdołal dostać sie do balonu – nadlecieć do Warszawy, zatrzymać się nad Filharmonja i spasc na estrade.
Sala była, oczywiście, zapełniona po brzegi. Wszyscy “kinematografiści" chcieli zobaczyć żywego “Maksa".
Stanął przed tłumem, powiedział: “panowie i panie, przepraszam za spóźnienie”, i za tę trochę z francuska brzmiaca polszczyznę zebrał moc oklasków.
A potem zagrał komedyjkę, w której zakochal się w ślicznej męża teczce, odtańczył z nia. — świetnie — Tango, za co otrzymał „lanie" od męża, a oklaski od widzów.
Typowy komik kabaretowy, ale pełny werwy. Artysta to raczej cyrkowy, niz sceniczny, ale trafiajacy do mas — ztąd popularność międzynarodowego ulubieńca kinematografu.
Showman pełną gębą!
Nie udało mi się dotrzeć do filmu który mieli okazję oglądać Warszawiacy ponad sto lat temu („Max krąży po świecie" - jego zakończenie różniło się w zależności od kraju, w którym występował). Znalazłem za to inną ciekawostkę filmową. „Un idiot qui se croit" (1914), którego realizacja, dzięki zbiegowi okoliczności, umożliwiła zainstalowanie firmie Conica swojej kamery na planie i w postprodukcji wykonanie 90 sekund w wersji 3D. Powyżej wrzucam pełną wersję filmu, a poniżej możecie zerknąć na tę "nowoczesną". Obie są dostępne w domenie publicznej na archive.org
Weekendowe tipy baletowe. Część pierwsza
Weekendowe tipy baletowe. Część pierwsza
Tydzień temu mieliśmy wstęp do poradnika "Jak zostać gwiazdą piąteczku?", przy okazji #weekendzturpinem a w ten weekend postaram się Wam podrzucić kilka wskazówek jak szlifować swoje celebryckie emploi baletowe.
Kojarzycie teledysk „Smooth Criminal" z Michaelem Jacksonem, w którym MJ razem ze swoją świtą wykonują „anti-gravity lean", który polegał na ostrym pochyle sztywnego ciała do przodu bez odrywania stóp? W trakcie realizacji klipu użyto przezroczystych linek podtrzymujących tancerzy, których finalnie nie było widać w telewizji, ale z oczywistych przyczyn na koncertach taka sztuczka byłaby niewykonalna. Potrzeba matka wynalazków - tak mówią. Michael opatentował, więc specjalne buty, które miały ścięte pod odpowiednim kątem obcasy co umożliwiło wykonanie skłonu.
Otóż MJ nie był pierwszy, który wpadł na ten pomysł*. Ten sam efekt, ale w stylu bardziej komicznym uzyskał w swoim popisowym numerze Harry Relph, znany bardziej pod pseudonimem artystycznym Little Tich.
Bardzo długo Little Tich opierał swoje music-hallowe emploi na efekcie komicznym wynikającym z jego fizyczności (mierzył 137 cm wzrostu) w rolach blackfaces. Ten niechlubny, z naszego punktu widzenia motyw w kulturze (nie tylko w kinie) polegał z grubsza na malowaniu twarzy białych aktorów na czarno z pominięciem szerokiego pasa wokół ust (w przyszłości chciałbym o tym napisać nieco więcej, bo odnoszę wrażenie, że społeczeństwo/świat/whateva wyparło ten fakt ze swojej zbiorowej świadomości). Po zakontraktowaniu swoich występów w Ameryce, obawiał się jak amerykańska społeczność przyjmie go bez makijażu (połączenie angielskiego akcentu, którego komik akurat nie naśladował w swoich występach i czarnego makijażu mogłoby nie zostać dobrze przyjęte przez tamtejszą publiczność - tak uznał producent jego występów). Jak się okazało całkowicie bezpodstawnie. W międzyczasie udoskonalił swój numer "Big-Foot Dance" poprzez zwiększenie rozmiaru butów z 25 do 71 cm. I tę długość możecie zaobserwować w filmie poniżej.
Uważam, że wykonując taniec "Wielkiej stopy" w Waszych remizach, wskrzeszycie lokalnie ducha burleski, rozszerzając swój warsztat o kolejny popisowy numer. Wchodzenie po prostu głównymi drzwiami do klubu mija się z celem - wszyscy pomyślą, że uciekliście z cyrku (phi, ignoranci! od cyrku do slapsticku wcale nie tak daleko). Najlepiej zrobić to z przytupem! jak? O tym już jutro!
A tymczasem miłego seansu „Little tich et ses Big Boots" z 1900 roku!
Film jest dostępny w domenie publicznej na archive.org
*uwaga na marginesie: podobnie było z "moonwalkiem", czyli charakterystycznym chodem do tyłu z efektem "płynięcia", który Jackson wykonał pierwszy raz podczas gali 25-lecia Motown w 1983 roku. W swojej autobiografii napisał, że tuż przed występem strasznie się denerwował, bo jego układ był niedopracowany. W trakcie improwizacji, pod wpływem impulsu wykonał słynny już teraz "krok księżycowy" z obrotem i stanięciem na palcach. O ile mi wiadomo nigdy nie zaprzeczył, że jest autorem tego kroku tanecznego. A wcześniej wykonywali go choćby Cab Calloway i James Brown. Oczywiście, w przypadku pochyłu grawitacyjnego już tak być nie musiało, ale sam moonwalk był już dość popularny, więc nie ma szans, żeby MJ o nim nie wiedział.
Coming Out Day. Valentino - wyklęty wzorzec męskości
Valentino - wyklęty wzorzec męskości
Wczoraj dzięki Śląsk święty, Śląsk przegięty dowiedziałem się o istnieniu Coming Out Day. Przypomniałem sobie (niestety już po opublikowaniu posta) o historii Rudolpha Valentina.
Dlaczego akurat on? Valentino uważany był w tamtych czasach przez kobiety za uosobienie egzotycznej seksualności w męskim wydaniu: tajemniczej, władczej, ale jednocześnie nieskazitelnej. Męska część populacji z kolei szczerze go nienawidziła i uważała za zagrożenie dla standardów męskości wtedy obowiązujących. Skutkowało to nieustannym podważaniem jego seksualności. Prasa rozpisywała się o ilości zużywanych przez niego kosmetyków, o jego kruchym ego, czy prawdopodobnym nieskonsumowaniem pierwszego małżeństwa. Czarę goryczy przelał artykuł w Chicago Tribune, w którym anonimowy autor zasugerował jakoby automat do pudru znajdujący się w toalecie nowej hali balowej w Chicago, należał właśnie do Valentina. Aktor w odpowiedzi wyzwał autora na pojedynek. W jego zastępstwie stawił się inny dziennikarz z tej gazety, co nie przeszkodziło Rudolphowi odnieść błyskawiczne zwycięstwo i, przynajmniej chwilowo, zatrzymać medialną kastrację swojej osoby.
Czy Valentino był bi~, czy homoseksualistą? Do dziś tego nie ustalono. Dla mnie ważniejsze jest co innego. Historia tego aktora jest dla mnie z jednej strony znakiem postępu (coming out w epoce kina niemego? #wolneżarty), a z drugiej synonimem jak kosmetyczne nomen omen są te zmiany. Wrażliwość u mężczyzn jest ciągle jednoznaczne wiązana ze słabością charakteru, męskie kosmetyki w świadomości społecznej ciągle powinny się kończyć na kremie NIVEA, etc, etc. Co prowokuje od razu pytanie: czy kryteria męskości i kobiecości w ogóle w dzisiejszych czasach mają sens? A jeśli tak, to jak miałyby wyglądać kryteria według, których będziemy kategoryzować co jest męskie/kobiece, a co nie?
Podsumowując: życzyłbym sobie i wszystkim nieheteronormatywnym osobom, świata w którym taki dzień jak wczorajszy, nie był potrzebny, ale dopóki dyskusja w temacie trwała będzie znakiem, że jest potrzebna, a jak mawia Pospieszalski #hehe „warto rozmawiać"
SAMYCH NAJLEPSZYCH PRZYJĘĆ WASZYCH COMING-OUT'ÓW! ALL YOU NEED IS LOVE 🏳️🌈😍💙💚💛💜❤🌈
PS A tutaj łapcie dłuższy tekst Zwierza o Valentino: Prawym sierpowym w ideał mężczyzny czyli Rudolpha Valentino potyczki z męskością
PS2 Bransoletka, którą zaznaczyłem na zdjęciu była prezentem, od drugiej żony, przez prasę okrzyknięta została "bransoletką niewolnika" ze względu na to, że Rambova (co za nazwisko! ) zarabiała wtedy dużo więcej od aktora, przez co Valentino był był wtedy w praktyce jej utrzymankiem (a przynajmniej tak to określała prasa).
Weekend z Benem Turpinem. Bonusowa notka.
Weekend z Benem Turpinem. Bonusowa notka
Anglojęzyczny archaizm na dziś:
1. shanghaiing - rodzaj przymusowego wcielenia do pracy jako marynarz od XVII do początku XX wieku; podobno jednym ze sposobów było utworzenie w alejkach za sierocińcami i knajpami, znajdowały się „drzwi-pułapki", które były obserwowane przez porywaczy i otwierane w momencie kiedyś jakiś pijak lub błąkające się dziecko przez nie weszli.[1] Teorii o „drzwiach-pułapkach" nie udało mi się potwierdzić, ale szanghaizm sam w sobie jest potwierdzonym historycznie procederem, który co prawda prawnie został zakazany w 1915 roku [2], ale praktykowany jest ciągle np. w Tajlandii [3].
2. shanghai somebody - ukraść, porwać, nakłonić do czegoś za pomocą oszustwa; etymologia jest dość zagmatwana: sądzi się, że pochodzi od ksywy słynnego porywacza Jamesa "Shanghai" Kelly'ego [4], lub od nazwy tuneli, w których miano rzekomo przetrzymywać w specjalnie zaprojektowanych celach porwanych, którzy mieli być potem wysyłani do niewolniczej pracy na morzu, najczęściej do Shanghaju [5].
Kadr z prawej strony pochodzi z filmu „Shriek of Arabia" [6], będącego parodią filmu z Rudolfem Valentino o podobnym tytule. Tytułową rolę zagrał Ben Turpin i to on wypowiada kwestię z planszy.
Plakat protestacyjny z lewej strony znalazłem na [5], ale niestety nie znalazłem informacji, z którego roku pochodzi. Podejrzewam, że powstał niewiele lat przed zniesieniem wydaniem ustawy zakazującej szanghaizmu [7].
[1] https://www.urbandictionary.com/define.php?term=shanghai
[2] https://en.wikipedia.org/wiki/Shanghaiing
[3] https://www.theguardian.com/…/thailand-failing-to-stamp-out…
[4] https://en.wikipedia.org/wiki/James_Kelly_(crimper)
[5] https://www.legendsofamerica.com/or-shanghai/
[6] https://archive.org/details/TheShriekOfAraby1921BenTurpin
[7] https://en.wikipedia.org/wiki/Seamen%27s_Act
Weekend z Benem Turpinem. Część druga
Weekend z Benem Turpinem. Część druga
Weekend z Benem Turpinem.
Ok, poszliśmy na balety. #icoteras
Spieszę z pomocą. Można wykonać „fall 108". "Cóż to jest fall 108?" - na pewno się zastanawiacie. Przekopałem pół internetu (#takbyło), żeby się tego dla Was dowiedzieć. Dotarłem do książki „Wywiady" z Busterem Keatonem, w której wyjaśnił, cóż to jest „fall 108".
Otóż... jest to typowy upadek Bena Turpina. W sensie taki, którego życzył sobie reżyser, czyli „regular straight pratfall" (zwykłe proste potknięcie). Sam Turpin nazywał tak każdy wyjątkowo ekwilibrystyczny upadek u innych aktorów.
Równie trudne było wyjaśnienie jaka jest etymologia nazwy tego elementu gagu. A hipoteza ta ciągle jest niepotwierdzona. Otóż, jak zapewne wiecie, w angielskim rzadko mówi się "one hundred eight", a częściej "one o eight" (czyt. "łan oł ejt"). I tu już prosta droga do wymarłego określenia na człowieka lekko pijanego , czyli "one over eight". Ciągle niejasne? Otóż amerykańskie piwo to był taki nasz "raddler". Miał dużo mniejszą ilość procentową alkoholu, niż piwa współczesne. Krótko mówiąc: delikatne wstawienie zaczynało się od 8+1 kufla.
Co można zrobić oprócz wykonania "fall 108"? Można przyjąć na twarz np. tort, czyli typowy rekwizyt gagowy z czasów slapsticku. Ben Turpin w filmie „Mr Flip" (link na dole) był prawdopodobnie pierwszym w historii kina, który honorowo wziął tę rolę na siebie, rozpoczynając tym samym jeden z najpopularniejszych motywów w filmach burleskowych.
Zapytacie zapewne po co wykonywać "fall 108" czy bohatersko dawać się mazać tortem po twarzy?
O tym opowiem Wam Drodzy i Drogie (bardzo lubię żeńskie rodzajniki) już jutro! Stay tuned!
„Mr Flip": https://archive.org/details/Mr.Flip
„Wywiady": https://books.google.pl/books?id=KeJoqk4QYWsC&lpg=PA213&dq=108%20fall%20turpin&hl=pl&pg=PR3#v=onepage&q&f=false
Weekend z Benem Turpinem. Część pierwsza
Weekend z Benem Turpinem. Część pierwsza
Weekend z Benem Turpinem.
Z lewej strony ja zmierzający na balety. Z prawej strony ja w trakcie baletów.
Wiem, że moja aktywność tutaj ostatnio to jakiś żart, ale przytłoczyły mnie obowiązki zawodowe.
Żeby nie zostawić Was z niczym, kiedy celebrujemy rozpoczęcie weekendu, mam post idealny na tę okazję.
Te dwa dni to dla wielu z na imprezy, alkohol, herbaty z prądem u babci, etc. a co się z tym wiąże – dłuuuugie nocne powroty do domu. W takich sytuacjach stosunkowo standardowym zjawiskiem są atakujące nas krawężniki, wyrastające nagle spod bruku słupy znaków drogowych, ba! bywa, że Ziemia nagle zacznie się szybciej obracać… . Nie jesteśmy bezpieczni. Warto pomyśleć nad ubezpieczeniem na skutek groźnego wypadku. Ubezpieczeniem własnego tyłka, kolan, czy innych potencjalnych miejsc urazu. Ubezpieczanie konkretnych części ciała zapoczątkował aktor Ben Turpin, którego widzicie na zdjęciu. Ben współpracował z m.in. Chaplinem przy okazji pięciu filmów, kiedy ten drugi odszedł z wytwórni Keystone do Essanay. Ben miał spore doświadczenie w music-hallu, dzięki czemu panowie (wraz z kilkoma innymi komikami o podobnym emploi) szybko się dogadali. Wracając do meritum: co ubezpieczył sobie Ben?
Zeza.
W jednym ze swoich wodewilowych numerów Ben tak często powtarzał efekt komiczny z patrzeniem na czubek nosa, że od pewnego momentu mięśnie prawego oka się do tego “przyzwyczaiły” i oko pozostało już w tej pozycji (na pewno taka sytuacja ma swoją fachową nazwę; może jakiś biolog lub biolożka mnie w tej kwestii wspomogą). W efekcie stało się to na tyle rozpoznawalną cechą jego fizjonomii, że aktor postanowił się zabezpieczyć na wypadek gdyby oko wróciło do swojej naturalnej pozycji. Kwota ubezpieczenia opiewała na 25 tysięcy dolarów, co jak na tamte czasy było ogromną kwotą.
Zapytacie pewnie: a co z unikaniem sytuacji potencjalnie ryzykownych, które firma ubezpieczeniowa może wziąć pod uwagę przy okazji orzecznictwa w przypadku incydentu? Postaram się temu zaradzić jutro*
*Ostrzegam: będę wszystko naginał pod swoja tezę w kolejnych postach. Inaczej cykl #weekendzturpinem nie wypali a chciałbym jeszcze kilka ciekawostek z jego życia podać 😀 Jeżeli jest więc na sali jakiś prawnik, bądź prawniczka, to proszę nie brać tego na serio, a reszcie czytelników nie zalecam wcielać moich rad w tych postach w życie, bo będzie z tym życiem krucho :p Jakby co papierosy szkodzą, a Mikołaj nie istnieje 😀
#prawdyobjawione #cozłegotonieja #yolo