Obchody 126. rocznicy pierwszego pokazu kinowego na ziemiach polskich - relacja
Grafika by Julia Fukiet
Ależ to była impreza! - relacja z 126. rocznicy narodzin kina w Polsce
6 listopada odbyły się w Krakowie obchody 126. Rocznicy pierwszego pokazu filmowego na ziemiach polskich. Miałem przyjemność i zaszczyt być patronem medialnym tego wydarzenia.
Program obejmował spacer rocznicowy po Krakowie, warsztaty dla dzieci, seanse z muzyką na żywo w krakowskich kinach studyjnych, panel dyskusyjny oraz pokazy dwóch filmów dokumentalnych, w tym jeden biograficzny.
Cały dzień wypchany po brzegi zawartością z najwyższej półki. Gdybym tylko wiedział, że dojazdy na kolejne atrakcje zajmą mi tyle czasu, to przygotowałbym wcześniej sobie coś do jedzenia. Mądry Pan Klatek po szkodzie. Poniżej moja relacja. Ze względu na to, że osobny akapit poświęciłem muzyce na żywo, jest ona niechronologiczna. Cały program dostępny jest TUTAJ.
Świętowanie zaczęliśmy od spaceru, który zaczął się przy Dworcu Głównym, na placu Jeziorańskiego. Z croissantem w jednej dłoni, z kawą w drugiej wędrowałem z grupą filmowymi śladami Krakowa, skoncentrowanymi wokół pierwszego pokazu w Teatrze Miejskim i kolejnych obchodów licząc od roku 1961. Absolutną gwiazdą spaceru był prowadzący Maciej Gil. Maciej, który jest autorem Krakowskich Spacerów Filmowych i objazdowego festiwalu Kinobus, podzielił się z nami kawałkiem swojej ogromnej wiedzy na tej filmowej historii Krakowa. Miałem poczucie, że mógłbym spędzić cały dzień słuchając tylko tych opowieści. Dodatkowo poczucie humoru Macieja dorównuje jego wiedzy, co jest dość istotne, kiedy jest chłodno i trzeba było wstać wczesnym rankiem.
Spacer skończyliśmy w Kinie Kijów, gdzie rozpoczęła się część stricte filmowa świętowania. Obejrzałem po latach Lumière ! L'aventure commence, wideoesej z narracją autorstwa Thierry’iego Frémaux, dyrektora festiwalu w Cannes. Mimo, że nie uniknął błędów (kolejny film, w którym bezmyślnie powielono plotkę o uciekających ludziach na filmie z lokomotywą wjeżdżającą na stację w La Ciotat) to jest to bardzo przyjemny wstęp do tego jak analizować pierwsze filmy. Film ten oferuje narzędzia, które można wykorzystać również przy oglądaniu innych wczesnych filmów dokumentalnych. Zwiększenie czujności i wrażliwości na detale na pewno przydało się podczas seansu The Brilliant Biograph. Earliest Moving Images Europe (1897-1902). Ten zestaw kilkudziesięciu filmów z przełomu wieków XIX/XX w., nakręconych na szerokiej taśmie 65 mm, niezmiennie mnie zachwyca swoim pięknem. I jakkolwiek jest to piękno oszałamiające, to tym bardziej doceniłem pracę Lumierów, którzy musieli się bardzo napracować by zarejestrować na dużo węższej taśmie to, na czym im zależało.
Na instasiu chwalę się swoimi zdobyczami związanymi z obchodami rocznicowymi. Co to za książki? Więcej w opisie posta.
Przedostatnim wydarzeniem w ramach obchodów rocznicowych była dyskusja pod hasłem przewodnim gorączka kinowa. Rozmawiali Maria Malatyńska, Marcin Adamczak oraz Paweł Sitkiewicz. Prowadził Maciej Gil. Rozmowa krążyła wokół różnych objawów gorączki kinowej na przestrzeni lat, od początków kina na polskich ziemiach aż po czasy dzisiejsze. Ze zrozumiałych powodów najbardziej inetresowały mnie lata najwcześniejsze. Dość powiedzieć, że sposób w jakim o tych czasach opowiadał Paweł Sitkiewicz, autor książki Gorączka filmowa, zainspirował mnie do jej kupna. Już wcześniejsza pozycja tego autora Małe wielkie kino. Film animowany od narodzin do końca okresu klasycznego uniknęła mielizn akademickiego języka, dzięki czemu czyta się jak bardzo przystępną pozycję popularnonaukową, a jednocześnie w ogóle nieinfantylną. Dyskusję poprzedziła projekcja pierwszego zachowanego filmu fabularnego Pruska kultura z muzyką na żywo duetu 1/2 KRACOUSTIC. Panowie po dyskusji zagrali również do zestawu filmów George’a Meliesa. Nigdy nie sądziłem że lekkie nutty smooth jazzu będą tak dobrze pasować do filmów kina atrakcji. Szczególnie po całym dniu wytężonej uwagi potrzebowałem takiego audiowizualnego relaksu.
Ten intensywny dzień zakończyłem filmem biograficznym o Bolesławie Matuszewskim. Był on pionierem myśli archiwizacji filmowej, który swoim podejściem do kwestii istotności tworzenia archiwów filmowych wyprzedzał swoje pokolenie o dekady. Sam film nie jest żadnym arcydziełem dokumentalnej biografii. Z jednej strony przywodził na myśl trochę produkcje telewizyjne z Wołoszańskim, ale z dużo bardziej okrojonym budżetem. Przyznam się, że oglądanie wymagającego dużego skupienia filmu, byłoby niemożliwe. Dlatego z mojej perspektywy umieszczenie takiego krótkiego (39 minut), poprawnego dokumentu na zamknięcie obchodów było całkiem sprytnym posunięciem.
Te obchody nie byłyby takie same gdyby nie seanse z muzyką na żywo.
Najbardziej przypadło mi do gustu to, co zagrał Jakub Zielina z solowego projetu Hyperion, który zagrał do dwóch komedii Chaplina (A Night in the Show z 1915 i Behind the Screen z 1916). Zielina z ogromną precyzją reagował na to co się działo w tych filmach. A że jest to slapstick, to działo się wiele. Jak mi przyznał już po seansie, takie filmy są najtrudniejsze do grania na żywo, gdyż wymagają od muzyka ogromnego skupienia. Do swoich nut opartych na jam jazzie, wplatał różne dźwięki nawiązujące do kolejnych gagów w filmach.
(W aspekty dźwięku w kinie niemym wprowadził widzów prof. dr hab. Bogusław Skowronek. Chyba nigdy w życiu nie byłem na prelekcji człowieka tak pozytywnego; swoja energią mógłby obdzielić kilku ludzi! Z kolei wybranie akurat tych autotematycznych tytułów to strzał w dziesiątkę).
Podobało mi się również co zaprezentowali stali goście Kina pod Baranami, Maciej Trifonidis & Leszek Hefi Wiśniowski (dwójka z septetu Trifonidis Roots), którzy zagrali do Filmowych obrazów starego Krakowa. Miałem wrażenie, że grają ze sobą od dziecka. Ich porozumienie muzyczne stało na niesamowitym poziomie. Dźwięki uzupełniały się na różne sposoby: czasem jeden z nich grał dźwięki odpowiadające temu co działo się na ekranie, podczas gdy drugi odpowiadał muzyczną impresją. Innym razem odniosłem wrażenie, że te dwie warstwy wchodzą ze sobą w jakiś hipnotyczny, muzyczny dialog. Ich koncert to najlepsze co się wydarzyło temu dość średniemu warsztatowo zestawowi krakowskich kronik miejskich. Widać, że operatorzy filmowi kręcąc te filmy pracowali na słabym jakościowo sprzęcie, który nie pozwalał na sprawną realizację. A jednak tego dnia w Kinie pod Baranami wspomniany duet uratował ten seans od nudy i pokazał jak bardzo odbiór filmu niemego może się zmienić pod wpływem muzyki na żywo.
Tak to wyglądało. Było cudnie. Na samym początku rolki widać rozgorączkowanego, zadowolonego Pana Klatka, tuż po zakończonych obchodach. Zajrzyjcie też do wyróżnionej relacji pod nazwą "Patronat", gdzie zobaczycie materiały, które robiłem bardziej na bieżąco.
Jeżeli miałbym na przyszłość dać komuś wskazówkę jak przeżyć tego typu wydarzenie, nie odpuszczając żadnego z jego punktów, to mam jedną podstawową: weźcie ze sobą coś do jedzenia. Krakowskie kina studyjne rozmieszczone są w takiej dużej odległości od siebie, że przemieszczanie bez samochodu zajęło mi dokładnie tyle czasu ile wynosiła przerwa między kolejnymi punktami obchodów. Wskutek tego cały dzień zjadłem niewiele, biegałem rozgorączkowany filmowo od kina do kina, a na drugi dzień obudziłem się z lekkimi zakwasami i obietnicą złożoną sobie, że kupię wreszcie ten karnet na siłownię.
Obchody 126. Rocznicy pierwszego pokazu na ziemiach polskich były bardziej niż udane. Biorąc pod uwagę, że było to wydarzenie całkowicie darmowe, tym bardziej jestem pod wrażeniem ile kinofilskich atrakcji udało się umieścić w ciągu jednego dnia. Być może rozpoczęcie całości godzinę wcześniej, lub dołączenie mapki do programu opisowego ułatwiłoby dotarcie do kin, jednak są to drobiazgi, które można dopracować przy kolejnych edycjach, a które przy tej skali wydarzenia nie przeszkadzały specjalnie. Gratuluję organizatorom z ekipy Stowarzyszenia Kin Studyjnych takiego wydarzenia i dziękuję za tak wspaniały prezent jaki daliście kinofilom.
Film jak malowany! Słów kilka o Studiu Thuillier
Film jak malowany! Słów kilka o Studiu Thuillier

Historię kina i kinoatrakcji (okresu przed instytucjonalnym charakterem dystrybucji filmów) kształtowali w dużej mierze mężczyźni. Takie postaci jak Alice Guy-Blaché, Mary Pickford, Germaine Dulac czy Frances Marion należały do mniejszości.
Jednym z miejsc, gdzie kobiety na wczesnym etapie rozwoju przemysłu filmowego mogły zdobyć pracę, było stanowisko kolorystki. Bardzo mało, wiemy o dokonaniach amerykańskich kolorystek, poza tym, że efekty ich pracy były znakomite. Na szczęście nie dotyczy to dokonań francuskich artystek.
Barwniki i barwienie. Surowce do barwienia. Fotografie negatywowe i pozytywy, na papierze, na szkle, na jedwabiu, na skórze, na pergaminie celuloidowym. Stereoskopowe wydruki na szkle, kolorowe slajdy. Fotochromia i artystyczne fotografie kolorowe. Barwienie filmów dla kinematografii.
Jedno z ogłoszeń reklamujących Studio Thuillier. Źródło: angielska Wikipedia
Ten rodzaj kolorowania został w całości wykonany ręcznie. (...) Spędzałam noce na wybieraniu i próbkowaniu kolorów, a w ciągu dnia moje pracownice nakładały kolor zgodnie z moimi instrukcjami. Każda wyspecjalizowana pracownica nakładała tylko jeden kolor, a na jedną folię trzeba było użyć często ponad dwadzieścia kolorów. Używałyśmy bardzo drobnych barwników anilinowych. Następnie kolejno rozpuszczano je w wodzie i alkoholu. Uzyskany ton był przezroczysty i świetlisty. (…) Pan Dufayel [Georges Dufayel, przedsiębiorca - mój przypis] był moim ostatnim klientem. Zawsze żądał, aby filmy były ręcznie kolorowane. Koszt był wyższy, od sześciu do siedmiu tysięcy franków za kopię, za 300-metrów film, a to było przed wojną. Z każdego filmu robiliśmy średnio sześćdziesiąt kopii. Tak więc ręczne kolorowanie było dość dużym obciążeniem dla budżetów producentów.
François Mazelin, któremu udzieliła wywiadu spuentował jej wypowiedź słowami:
Pani Thullier przypomina nam… czasy, kiedy w kinie nie brakowało kolorów.
Praca podyktowana stereotypowym postrzeganiem kobiet (jako reprezentantki bardziej emocjonalnej płci, miały rzekomo lepiej sprawdzać się przy pracy wymagającej pewnego rodzaju poczucia estetyki) z czasem stała się obiektem kpin (były nazywane kurami).
Georges Méliès na zakończenie gali zorganizowanej na jego cześć w Salle Pleyel 16 grudnia 1929 r, w ten sposób określił bezcenny wkład jaki Bertha Thullier (która na początku XX wieku przejęła kontrolę nad studiem) włożyła z matką w jego wszystkie filmy z okresu 1897-1912
Na koniec, mimo tak długiej listy, dziękuję za obecność wybitnej artystce Pani Thullier, która przez dwadzieścia lat z niezwykłym talentem malowała filmy studia Pathé i moje. Była to praca benedyktyńska, wymagająca ze względu na niewielkich rozmiarów postaci, umiejętności i pewności ręki przewyższające wszystko, co można sobie wyobrazić jako trudne do wykonania.
Rosnące długości filmów a co za tym idzie kosztów barwienia, przyczyniły się do upadku zawodu kolorystki filmowej.
Podróż na Księżyc z 1902 roku, prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalny film Mélièsa będzie wyświetlony został 5 sierpnia 2020 roku, ramach projektu Movie co nie mówi. Wyświetlona została wersja malowana przez pracownice Studia Thullier. Filip Presseisen, autor przedsięwzięcia zagrał na żywo online przy pomocy sampli organów kinowych Wurlitzera. Zachęcam do obejrzenia tego wyjątkowego pokazu.
Blog Klatki na oczach jest patronatem tego cyklu. Więcej na stronie Movie co nie mówi.
___________________________________________________________________
Literatura
- Artykuł o francuskich kolorystkach - https://wfpp.columbia.edu/essay/french-film-colorists/
- Przemowa Georgesa Mélièsa - http://collections.cinematheque.qc.ca/en/articles/allocution-au-gala-melies/#return-note-613-7
Segundo de Chomón - najważniejszy hiszpański pionier filmowy
Segundo de Chomón - najważniejszy hiszpański pionier filmowy
„La poule aux oeufs d'or" (1905), reż. Gaston Velle
Za efekty specjalne w adaptacji bajki „Kury znoszącej złote jaja" z 1905 roku, w reżyserii Gaston Velle'a, którą możecie zobaczyć powyżej, odpowiadał inny pionier filmowy: Segundo de Chomón.
O Chomónie wspominałem już kilka razy na Facebooku. Nie miał sobie równych wśród hiszpańskich pionierów filmowych. Był autorem efektów specjalnych jednych z najbardziej monumentalnych widowisk filmowych, jakie powstały w kinie niemym („Cabiria" i „Napoleon"), inspirował największych reżyserów tamtego czasu, takich jak de Mille czy Griffith, cytował go sam Scorsese a jego największym konkurentem był Georges Méliès. Do dzisiaj zresztą, nieco krzywdząco moim zdaniem, bywa nazywany hiszpańską wersją owego słynnego iluzjonisty i pioniera filmowego z Francji, a nawet jego marnym naśladowcą. Owszem, jeśli przyjrzymy się dorobkowi obu panów, to może wyglądać to tak jakby Chomón wykorzystywał tematy filmowe używane przez Mélièsa (np. „Le voyage sur Jupiter"). Jeśli przyjrzymy się natomiast dokładniej, odkryjemy, że Chomón zajmował się obszarami, którymi francuski reżyser nie zajmował się w ogóle. Swoją drogą Chomón był jednym z najbardziej utalentowanych pionierów ożywiania na ekranie martwych rzeczy. Oprócz tego, Hiszpan był specjalistą od efektów specjalnych i to na ich tworzeniu skupiał się przez ogromną część swojej kariery. To on był odpowiedzialny za sceny wybuchu wulkanu w „Cabirii", w której zastosował efekt, który czternaście lat później Eugen Schüfftan użył w Metropolis. Zabieg ten w historii kina znany jest właśnie jako efekt Schüfftana. Również w "Cabirii" Chomón, prawdopodobnie jako pierwszy, wykonał jazdę kamerą, na własnym projekcie wózka (wł. carello). Dwa lata później Griffith zainspirował się tym i zastosował jazdę wózkiem w swojej „Nietolerancji". Mówiąc o Mélièsie nie powiemy o nim, że był wynalazcą (w sensie inżynierem, nie wynalazcą filmowych trików), a Chomónie już jak najbardziej.
„Cabiria" (1914), reż. G. Pastrone. Prawdopodobnie pierwsza jazda kamery w historii filmu, wykonana na wózku skonstruowanym przez Chomóna.
Tytuł filmu dokumentalnego o Chomónie z 2005 w reżyserii Ramóna Alòsa „El hombre que quiso ser Segundo" (w wolnym tłumaczeniu: „Człowiek, który chciał zostać Drugim"), dobrze oddaje to, jak potoczyły się losy reżysera i jego kariery. Jak to się stało, że człowiek, którego działalność przyczyniła się do stworzenia hiszpańskiego przemysłu filmowego, dzisiaj jest praktycznie zapomniany? Jego przygoda z filmem zaczęła się w wieku 24 lat, kiedy odbył podróż do Paryża. Tam był prawdopodobnie jednym z pierwszych widzów na historycznych seansach braci Lumière, w Salonie Indyjskim, na przełomie lat 1895/1896, na których (według jednej z wersji historii kina) narodziło się kino. Również w Paryżu poznał swoja żonę, Julienne Mathieu, która parę lat później, stała się jedną z pierwszych aktorek filmowych. Julienne występowała w filmach męża oraz (tutaj moje domysły), malowała taśmy jego filmów, czego nauczyła się w trakcie pobytu we francuskiej stolicy. Szczyt produktywności Chomóna przypadł na lata 1907-1912, kiedy spadła popularność Mélièsa.
„El hotel eléctrico" (1908), reż. Segundo de Chomon. Na miniaturce widać Julienne Mathieu. Film ten jest najpopularniejszym przykładem wykorzystania animacji poklatkowej przez Chomóna.
Po krótkotrwałym prowadzeniu firmy produkcyjnej Ibérico Films (filia Pathé Frères, konkurencji Star Film od Melièsa), wyjechał w celach zarobkowych do Włoch. Tam właśnie m.in. pracował przy realizacji „Cabirii". Ostatnie lata „okresu włoskiego" to efekt pozornego wycofania się Chomóna z działalności. Jak pisze Dominika Zielińska:
„(...)jego praca we Włoszech w ostatnich latach I Wojny Światowej oraz kilka lat po jej zakończeniu w dużej mierze pozostawała bez rozgłosu, zwłaszcza że rezygnował z umieszczania swojego nazwiska w napisach końcowych. Dyskrecja i anonimowość pracy podyktowane zostały wzmagającą się w tym czasie we włoskim społeczeństwie ksenofobią oraz rosnącą liczbą bezrobotnych obywateli, którzy mogli nieprzychylnie patrzeć na >>odbierającego im pracę<<" Ekrany nr 2(48)/2019, „Segundo de Chomón. Hiszpański pionier, międzynarodowy wynalazca"
Dodatkowo okresie Wielkiej Wojny wzrosły koszty taśmy filmowej a kina zostały przerobione na szpitale.
Jednym z ostatnich dłuższych filmów, przy których brał (był autorem efektów specjalnych) udział to monumentalny pięcioipółgodzinny „Napoleon" Able'a Gance'a z 1927 roku.
Andalusian Supersticion" (1912), reż. Segundo de Chomón. Zwróćcie uwagę na to zbliżenie!
Oprócz standardowych tricków montażowych Chomón bardzo często stosował zbliżenia, podwójne ekspozycje, testował wczesną wersję Technicoloru (projekt ten miał na celu wprowadzenie na stałe koloru na taśmę filmową), a wcześniej sam stosował opatentowany przez siebie system Cinemacoloris. Miał w planach sprawdzenie przydatności promieni ultrafioletowych w produkcji filmów. Lista jego zasług dla świata filmu jest bardzo długa. Sam Walt Disney nazwał go (nieco na wyrost, przyznaję) „wynalazcą animacji". Mimo tego, dzisiaj pamięta o nim niewielu. Kiedy odszedł, w 1929 roku, prawie nikt nie znał jego dokonań. Na pewno też nie pomógł w tym powrót popularności Georgesa Mélièsa. Od 1923 roku, kiedy francuski iluzjonista-reżyser wpadł w kłopoty finansowe i wrzucił do rzeki swoje filmy, przestał tworzyć filmy. W 1928 pewien francuski dziennikarz opublikował artykuł, który przyczynił się do odkrywania jego filmów na nowo. Co jakiś czas organizowane były retrospektywy jego twórczości. . To wszystko przyczyniło się to zatarcia w społecznej świadomości persony hiszpańskiego twórcy.
„Une excursion incohérente" (1909), reż Segundo de Chomón. Robaki i szczury w jedzeniu, czyli jeden z najbardziej surrealistycznych filmów Chomóna.
Tytuł nawiązuje do ruchu artystycznego o nazwie Las Artes Incoherentes. Co ciekawe sam Luis Buñuel przyznał się, że jest miłośnikiem twórczości Chomóna.
Współcześnie wielu miłośników wczesnych filmów stara się, by Segundo de Chomón nie został całkowicie zapomniany. Niestety są to często działania tylko o zasięgu lokalnym, krajowym (o międzynarodowym nie wspominając). W 1994 roku hiszpańska poczta zrealizowała znaczek upamiętniający twórcę. Z kolei, jak pisze autorka we wspomnianym artykule, w Saragossie organizowany jest doroczny Konkurs Filmów Krótkometrażowych z Efektami Specjalnymi, imienia Segundo de Chomóna. Film biograficzny, o którym pisałem wcześniej przeszedł kompletnie bez echa. Bardzo bym chciał, by na kolejnej fali popularności kina niemego, pamięć o tym pionierze również została przywrócona.
Cudownie by było, gdyby ten tekst stał się początkiem do odkrywania przez Was twórczości Segundo de Chomóna. Po obejrzeniu kilku filmów dobrym pomysłem będzie sięgnąć po cytowany przeze mnie artykuł (ten numer możecie kupić TUTAJ). To najlepszy i wciąż, niestety, jedyny tak obszerny tekst w języku polskim. Przy pisaniu tego wpisu korzystałem jeszcze z francuskiej, hiszpańskiej i angielskiej Wikipedii.
„Scrooge, or Marley's ghost" (1901), Walter R. Booth
„Scrooge, or Marley's ghost" (1901), Walter R. Booth
Powyżej możecie zobaczyć jedyny zachowany fragment, prawdopodobnie pierwszej, adaptacji „Opowieści Wigilijnej", pt. „Scrooge, or Marley's ghost" (1901) w reżyserii brytyjskiego magika i pioniera filmowego Waltera R. Bootha.
Twórcy zrezygnowali z wprowadzenia postaci trzech duchów na rzecz ducha partnera biznesowego Scrooge'a Marley'a. Film w pewnym momencie zdaje się również sugerować, że trzy wizje, których doznaje tytułowy bohater, są [SPOJLER ALERT!] snem. Te dwie kwestie doprowadziły historyków, którzy analizowali ten film, do wniosku, że „Scrooge..." jest adaptacją sztuki o tym samym tytule autorstwa aktora i reżysera J.C. Buckstone'a, który wprowadził podobne zmiany w swojej adaptacji scenicznej.
Decyzją kreatywną twórców było (prawdopodobnie, jako iż nie znamy całości) całkowite zrezygnowanie z plansz tekstowych. Założono, że tekst jest tak popularny, że widzowie nie będą mieli problemów ze zrozumieniem fabuły.
Bootha często porównywano w czasach jego działalności z Georgesem Mélièsem. Nie jest to porównanie bezzasadne. Oglądając filmy obu panów często można odnieść wrażenie ich teatralności przez statyczne ujęcia czy brak zbliżeń, które wywodzą się z ich scenicznego rodowodu twórców. Inną wspólną cechą ich dzieł jest autotematyzm filmowy. W przypadku „Scrooge'a..." jest to widoczne w trakcie pierwszej wizji, w której zasłony okienne pełnią funkcję w filmie prowizorycznego ekranu.
Macie swoją ulubioną adaptację powieści Dickensa?
Tak rodziło się kino - latarnia magiczna

Tak rodziło się kino - latarnia magiczna
Obraz, który widzicie, jest jednym z czternastu zachowanych (łącznie było ich szesnaście) tzw obrazów fotograficznych służących do projekcji utworu pt. „Hello central, give me Heaven" (po polsku by to brzmiało: „Halo centrala, poproszę z Niebem") za pomocą latarni magicznej.
Zwrotka pierwsza:Papa I'm so sad and lonely,Sobbed a tearful little childSince dear mama's gone to heavenPapa darling, you've not smiledI will speak to her and tell herThat we want her to come homeJust you listen and I'll call herThrough the telephone
Chórki:Hello Central give me heavenFor my mama's thereYou can find her with the angelson the golden stairShe'll be glad it's me who's speakingcall her, won't you pleaseFor I want to surely tell herWe're so lonely here
Zwrotka druga:When the girl received this messageComing o'er the telephoneHow her heart thrilled in that momentAnd the wires seemed to moanI will answer just to please herYes, dear heart, I'll soon come homeKiss me Mama, kiss your darlingKiss me through the telephone
Nagranie utworu z okolicy jego premiery
"Produkcję tych obrazów można w przybliżeniu opisać następująco: Najpierw jakąś powieść, piosenkę, albo wiersz dzieli się na sceny. Potem podejmuje się zasadnicze decyzje co do inscenizacji i miejsca realizacji (...). Podczas sesji modele ubrani w stosowne kostiumy przyjmują odpowiednie pozy, ilustrujące kolejne sceny. Są one utrwalane fotograficznie, powielane jako szklane obrazy [8,25x8,25 cm - mój przyp.] nadające się do projekcji, a następnie kolorowane oraz układane w takim porządku, w jakim mają być wyświetlane, aby opowiedzieć dana historię".
[Wtręt: trochę jak w przypadku teatru, podpowiada moja Luba, aczkolwiek związki teatru z filmem są tak ogromne, że to materiał nie na jeden post, ale cała serię. Koniec wtrętu
]
- https://www.slides.uni-trier.de/result.php - zdecydowanie największa
„Upadający kot" (1894), reż. James Searle Dawley
„Upadający kot" (1894), reż. James Searle Dawley
Z okazji #caturday pierwszy (umownie) kot w historii filmu.
Autorem „Upadającego kota" jest Étienne-Jules Marey francuski naukowiec, któremu zawdzięczamy spore odkrycia w dziedzinie kardiologii.
Étienne-Jules jest uznawany za jednego z ojców fotografii i jednego z najbardziej wpływowych pionierów kina. To jego dorobkiem inspirowali się bracia Lumière czy Thomas Edison.
Wynalazł chronotograf, urządzenie przypominające pistolet, które pozwalało na wykonanie dwunastu klatek na jednym obrazie. „Upadający kot" jest wykonany właśnie za pomocą chronotografu. Każdy z nas zadaje sobie pytanie "Czy koty są płynem?", "Czy koty ZAWSZE upadają na cztery łapy?", itp. Étienne-Jules zapewne też zadawał sobie takie pytania kiedy przystępował do realizacji filmu. Ba! "problem spadającego kota" i "odruch prostowania kota" to naukowe terminy (serio, skopiujcie sobie do gugla, koty obracają się na planie trójkąta IKS DE). Kiedy sobie pomyślę ile razy ten kociak był podnoszony na różne wysokości i opuszczany plecami w dół... wyrażenie "męczenie kota" nabiera nowego wymiaru
„Wyjście robotników z fabryki" (1895), reż. bracia Lumière
„Wyjście robotników z fabryki" (1895), reż. bracia Lumière
Czy może być lepszy film z okazji piąteczku niż „Wyjście robotników z fabryki" od braci Lumière z 1895 roku?
Są trzy wersje tego filmu. Ta, którą zamieszczam to wersja z dwoma końmi w zaprzężonymi do powozu. Uznałem, żew taki dzień musi być na bogato. Wersje biedniejsze (z jednym koniem i bez żadnego konia), nie nadają się do zamieszczenia tutaj, kiedy świętuje się weekendu początek.
Co więcej: Film ten miał swoją premierę 22 marca w roku 1895, ale był również pokazywany 28 grudnia tego samego roku. Tego dnia była sobota Podczas symbolicznych narodzin kina, które nastąpiły w weekend, widzowie oglądali robotników mających fajrant. I taką symbolikę to ja szanuję
„Les Quatre cents farces du diable" (1902), reż. G. Méliès
„Les Quatre cents farces du diable" (1902), reż. Georges Méliès
Trzy szóstki wskoczyły do licznika polubień na Facebooku. To doskonała okazja, żeby Georges Méliès w końcu pojawił się na tym profilu. "Dlaczegóż to akurat teraz, Panie Klatek? W ogóle SHAME ON YOU. Tyle miesięcy i żadnego słówka o mistrzu". Kajam się.
Otóż Méliès nakręcił kilkanaście filmów z diabłem, Mefistofelesem, lub Szatanem w tytule, obsadzając siebie (a jakże) w tytułowych rolach.. Większość z nich to typowa zabawa w kino, montażem filmowym, taka popisówka byłego iluzjonisty scenicznego (przez jakiś czas pełnił nawet funkcję prezesa stowarzyszenia magików). Ale za to jaka! Z filmów Mistrza wypływa czysta radość z zabawy materią filmową, ale i miłość do jej eksploracji.
Z tych kilkunastu filmów wybrałem najdłuższy, czyli „Les Quatre cents farces du diable" („Czterysta żartów diabła") z 1902 roku. Oglądany dzisiaj film, którego taśmy malowane były ręcznie przez francuskiego reżysera, wygląda jak coś czym mógłby inspirować się przy tworzeniu swoich charakterystycznych kolaży Terry Gilliam. A może faktycznie tak było? Musiałbym w wolnej chwili zerknąć do autobiografii Gilliama. Podobieństwo estetyczne jest uderzające.
Ilość twistów na każdą minutę filmu wynosi niecały jeden, co daje około piętnaście zwrotów akcji na cały film
Tymczasem dziękuję Wam, że czytacie, oglądacie, klikacie lajeczki, serduszka, "wow" i inne buniowe ekwiwalenty emocji, które w Was wzbudzają Klatkowe wpisy Ale wiecie jak jest - nie trzeba utrzymywać tej diabelskiej liczby zbyt długo
Nie obrażę się jak sobie powoli, tuptusiami (po tylu zjedzonych pączusiach) doczłapiemy kiedyśtam do pełnego tysiączka <marzymisię>
„Mary Jane's Mishap" (1903), reż. George Albert Smith
„Mary Jane's Mishap" (1903), reż. William Heise
A wiecie, że jedną z najwybitniejszych reżyserek we wczesnym okresie kina niemego była Laura Bayley? Wszyscy pamiętają najsłynniejszych pionierów kina, jak braci Lumière czy Thomasa Edisona, tymczasem dopiero szesnaście lat temu w British Film Institute stwierdzono, że no w sumie to coś tam dokonała. W sumie to była nawet pionierką. Co więcej, wcale nie ustępowała kroku współczesnym jej kolegom z branży.
Była żoną. Żoną swojego męża, który na jej nieszczęście był jednym z największych pionierów kina w historii. I tak ją też do niedawna pamiętano, jako „żona pana Smitha". Swoją drogą, rzeczony pan Smith, był niezłym gagatkiem (jestem zbyt delikatny), ale nie o nim jest ten post, więc odeślę do jednego z moich około świątecznych tekstów, o tu: Santa Claus.
„Mary Jane's Mishap" z 1903 roku, który możecie obejrzeć poniżej to jeden z rzadkich przykładów slapsticku, w którym kobieta gra pierwsze skrzypce. Co jeszcze bardziej wyjątkowe to film, w którym nie tylko kobieta nie towarzyszy żadnemu facetowi, ale żadnego mężczyzny nie uświadczycie przez całą długość filmu (chociaż faceta tak jakby udaje)! Czy jestem hehe feministką? Ja po prostu szukam zapomnianych historii ludzi ze środowiska filmowego, którzy zostali zepchnięci przez patriarchalną machinę tego cynicznego środowiska. Jeśli to mnie czyni feministą, białym rycerzem, itp. to możecie mi takie łatki przypiąć.
Pani Bayley na pewno jeszcze na łamy Klatek powróci. Dotarcie do źródeł opisujących jej dokonania będzie trudniejsze niż znalezienie biografii mało znanych aktorów kina niemego. Ale przekopię internet, może nawet odnowię swoją kartę do biblioteki jeśli będzie taka potrzeba. Stay tuned!
„Pocałunek" (1896), reż. William Heise - pierwszy pocałunek w filmie
„Pocałunek" (1896), reż. William Heise - pierwszy pocałunek w filmie
"Panie Klatek, Walentynki się zbliżają. Daj Pan jakiś krótki film na randkę" - piszecie ostatnio w listach do mnie. Nie wiem kto dzisiaj pisze listy, ale szanuję Was za to.
Walentynki. Święto lukru, demoralizacji duchowej i ogólnej degrengolady. To może jakieś krótkie porno? Liczę na kliki. Jakiś czas temu, a dokładniej o tutaj: Execution of Mary Stuart, wspominałem o panu Heisie, który w tamtym filmie był operatorem kamery.
Heis był też reżyserem. Jest autorem jednego z najbardziej skandalicznych filmów w niemowlęcej fazie kina pt. „The Kiss" (1896). I kiedy piszę "jednym z najbardziej skandalicznych" nie jestem pewien czy faktycznie nie był wtedy "największym" po prostu. Skoro w jego sprawie musiał interweniować Watykan (oskarżenia o pornografię), a Newsweek umieścił go na drugim miejscu największych skandali filmowych wszech czasów, to coś musiało być na rzeczy KLIK
Heise, kiedy w studio Edisona wynaleziono bardziej mobilny aparat zdjęciowy, skupił się na tym co najbardziej go fascynowało - na rejestracji rzeczywistości. Był jednym z pierwszych filmowców, którzy "wyszli" z kamerą w miasto. Jednak najsłynniejszym dokonaniem jest „The Kiss". Film jest ekranizacją jednej ze scen broadway'owskiej sztuki „The Widow Jones".
Jest też pierwszym udokumentowanym na taśmie filmowym pocałunkiem w usta. Prawdopodobnie jest też filmem, w którym dwójka ludzi najdłużej styka się policzkami.
„The Kiss" jest dostępny za darmo na archive.org. Czyli co? Archive.org and chill? :D 🌶 ♥ 📺