Stepin Fetchit - niezrozumiały buntownik?
Stepin Fetchit - niezrozumiały buntownik?
Kilka dni temu pisałem o „Zenobii", czyli nieudanej próbie stworzenia nowego duetu komików w czasie krótkotrwałego rozdzielenia Stana Laurela i Olivera Hardy'ego, znanych w Polsce jako Flip i Flap.
Obejrzałem kilka minut tego filmu i jedna postać przykuła moją uwagę. Była to postać pomagiera o imieniu Zero. Mówił bardzo wolno, skrzekliwie, jednocześnie cały czas przyjmując przygarbioną i skuloną postawę.
Aktor, który grał Zero nazywał się Stepin Fetchit, a właściwie Lincoln Theodore Monroe Andrew Perry. Był pierwszym czarnoskórym aktorem w historii, który stał się milionerem. Zarazem przez wielu jest uważany za jedną z tych osób, które utrwaliły szkodliwy wizerunek afroamerykańskiej społeczności w kinematografii w Stanach.
Kiedy w latach 50. coraz większą sławę zdobywały takie gwiazdy jak Harry Belafonte czy Sidney Poitier, świadomość czarnoskórej społeczności w kwestii krzywdzących stereotypów powielanych w filmach stale rosła. Oglądanie filmów z udziałem Fetchita wzbudzało coraz większy dyskomfort. Kiedy w 1968 roku premierę miał film „Black history: lost stolen or strayed", Fetchit pozwał producenta, stację CBS, o zniesławienie. Paradoksalnie, mimo przegranej sprawy, był to moment kiedy zaczęto się nieco przychylniej przyglądać jego dorobkowi.
O swojej metodzie aktorskiej mówił:
„Postanowiłem kontynuować swoją pantomimę, tak jak robiłem to poza ekranem. Wybrałem ważne słowa w moich linijkach dialogowych, te ważne dla śmiechu lub które były istotne dla innych aktorów. Świadomie je akcentuję, reszta mowy nie ma znaczenia. Mamroczę resztę, wykonując gesty, które mają opisać sytuację, o której mówię."
Fetchit miał ambicję stworzenia parodii wizerunku typowego „coon", którym określano ślamazarnych, często głupich przedstawicieli czarnoskórej społeczności. Jednocześnie mało kto wtedy miał świadomość, że była to ekranowa kreacja, której brzmienie można było wyrazić słowami: „solidaryzuję się z Wami w Waszym oporze przeciw opresji białych!". O jaki opór chodzi?
Pozorna "powolność" była formą biernego protestu i buntu przeciw opresji na czarnoskórych. Powolne wykonywanie zleconych zadań, tzw „putting on old massa," generowało koszty, za które płacić musiał nie kto inny jak zlecający. Tak interpretują to współcześni badacze. Tymczasem sam Stepin odniósł się do kontrowersji wokół swojego wizerunku takimi słowami:
"Tylko dlatego, że Charlie Chaplin grał włóczęgę, nie sprawia, że wszyscy Anglicy są włóczęgami, a ponieważ Dean Martin pije, to nie czyni pijaków ze wszystkich Włochów”.
Trudno dzisiaj wskazać powody tak nieporadnego tłumaczenia. Może inny cytat będzie lepiej oddawał podejście Fetchita do swojego dorobku:
„Grałem tylko postać, a ta postać dobrze się przyjęła”.
Jedynym sposobem na przebicie się do hollywoodzkiej śmietanki było dostosowanie się.
Nie był aniołem. Miał słabość do młodych dziewczyn i alkoholu. Z pierwszą żoną rozwiódł się kiedy brutalnie ją pobił. Kilka lat po drugim rozwodzie trafił do więzienia za niepłacenie alimentów. Jednocześnie walczył o równe płace dla czarnoskórych aktorów, co poskutkowało kilkuletnim wykluczeniem z zawodu. Był pisarzem, założył firmę producencką, która miała na celu kręcenie filmów o czarnoskórych sportowcach.
Stepin Fetchit do dzisiaj pozostaje niejednoznaczną postacią. Strona black-face.com, która tropi motywy "blackface" (czyli ośmieszania społeczności czarnoskórych) w popkulturze, nie wypowiada się w swoim artykule o nim zbyt pochlebnie. Zarazem jednak nie można mu odmówić pewnych zasług dla wizerunku Afroamerykanów w kinematografii.
„Three's a crowd" (1927), reż. Harry Langdon
„Three's a crowd" (1927), reż. Harry Langdon
„Three's a crowd" to film Harry'ego Langdona, który dzisiaj często jest określany jako największe osiągnięcie jednego z królów niemej burleski filmowej.
Langdon gra tutaj bohatera, którego ubiór ewidentnie był wzorowany na postaci Trampa Chaplina. Różnica tkwi w czasie reakcji na otaczający świat. Charlie często wyprzedzał przeciwnika swoją obroną, przechodząc od razu do ataku. Postaci grane przez Langdona natomiast miały w sobie "syndrom opóźnionej reakcji" i zanim przyswoi informacje z zewnątrz a następnie zdecyduje czy w ogóle reagować na nie, mijają całe minuty. Jego gagi mają w sobie urokliwy „somnambuliczny" ładunek. W połączeniu z charakterem Harry'ego (imię aktora i głównego bohatera są takie same) tworzy ujmującą kompilację cech charakteru dużego, samotnego, łaknącego ciągłej atencji i poklasku dziecka. Co można odczuć również w samym sposobie realizacji „Three's a crowd". Jest w filmie scena, w której główny bohater wchodzi do swojego mieszkania, gdzie leży kobieta uratowana przez niego przed śmiercią na mrozie. Jak się później okazało, była w ciąży, co zmusiło do ściągnięcia odpowiedniej pomocy. Po szczęśliwym rozwiązaniu wszyscy gratulują głównemu bohaterowi, mylnie zakładając, że jest on ojcem. Ani razu w kadrze nie widać samej matki z dzieckiem. Jedynie ludzie wokół Harry'ego, który zachwycony jest faktem, że znajduje się w centrum uwagi. Żałosne? No, trochę. Ale w kontekście ostatnich minut filmu smutne. Ta scena dobrze też oddaje charakter samego Langdona.
Nakręcił z królem amerykańskiej komedii Frankiem Caprą dwie komedie - „Siłacza" i „Długie spodnie". Capra wspomina w swojej biografii, że kiedy po premierze tego drugiego Langdon został ogłoszony „drugim Chaplinem" i poczuł się na tyle pewnie, że prawił uwagi Caprze na temat jego reżyserii. Kiedy Capra nie zgodził się na takie traktowanie, Langdon go zwolnił. Na marginesie: to pokazuje jak wielką władzę mieli kiedyś aktorzy. „Three's a crowd" nie jest filmem idealnym. W momencie premiery był zresztą krytykowany, że ma za mało gagów i za bardzo skupia się na opowiadaniu historii. I nie tutaj moim zdaniem tkwi problem, tylko w tym, że Langdon miał problemy z prowadzeniem narracji. Wątki są połączone ze sobą trochę chaotycznie a wspomniane ego reżysera-aktora nieco wadzi całemu filmowi. Mimo wszystko, minusy nie przysłaniają plusów takich jak świetne wykorzystanie potencjału somnambulicznego charakteru głównego bohatera i usypiania dziecka, poranna senna gimnastyka czy (jak na tamte czasy) kapitalne wykorzystanie ekspozycji ukazując w kadrze przedmioty określające charakter bohatera... Te i wiele innych zalet sprawiły, że film oglądało mi się z nieskrywaną przyjemnością.
23 lutego - Międzynarodowy Dzień Walki z Depresją
„Max, victime du quinquina" (1911), reż. Max Linder, Maurice Delamare
23-go lutego miał miejsce Międzynarodowy Dzień Walki z Depresją.
Król Slapsticku, czyli francuski aktor Max Linder, również cierpiał na przewlekłą depresję. Miał wszystko. Był największą gwiazdą filmową w tamtym okresie. Zawsze o krok przed konkurentami. Swego czasu był nawet przymierzany na największego zagranicznego konkurenta Chaplina. Ale Wielka Wojna oraz klapy frekwencyjne jego kolejnych filmów w Stanach i związane z nimi kryzysy twórcze nie pomogły w osiągnięciu celu, którym był międzynarodowy sukces na miarę wspomnianego Chaplina.
Postęp, który można zaobserwować w leczeniu choroby jaką jest depresja, od czasów kiedy aktor na nią cierpiał, jest niewątpliwie ogromny. Czy słyszał wtedy: "Ogarnij się?", "może wyjdź na spacer do ludzi?", "masz miliony, a ty ciągle marudzisz"? Możliwe. Wtedy mogłoby to być zrozumiałe, ze względu na brak wiedzy. Czemu więc takie wyrazy "wsparcia" pojawiają się ciągle dzisiaj, w odpowiedzi na słowa kiedy, ktoś zwierza się z cierpienia? Lenistwo, przekora, „poprzewracane w dupie", itd. Tymczasem przyczyną mogą być czynniki biologiczne, hormonalne, genetyczne, traumy i wiele innych.
Zapraszam do obejrzenia przezabawnego filmu „Max, victime du quinquina" (1911), uznanego przez jednego z największych krytyków filmowych i reżyserów w historii, Jeana Mitry'ego, za arcydzieło w filmografii Lindera.
PS Trzeba wziąć poprawkę, że tytuł przełożony na polski to „Max, ofiara quinquina". Chodzi o trunek na bazie chininy, który kiedyś był regularnie stosowany jako napój na wzmocnienie organizmu. Natomiast w linkowanym filmie napisane jest, że receptą lekarza był kieliszek wina z tonikiem, co nie jest prawdą. Max po prostu myli quinquina ze zwykłym winem.
„Brzdąc" (1921), reż. Charles Chaplin - sceny usunięte
„Brzdąc" (1921), reż. Charles Chaplin - sceny usunięte
16 grudnia wygłosiłem prelekcję w ramach świątecznego pokazu Klub Filmowy Ambasada. Dotyczyła ona filmu „Brzdąc", której tekst znajdziecie tutaj: Brzdąc (1921) – tekst prelekcji z 16 grudnia 2018 W jej trakcie powiedziałem, że w latach '70 Chaplin przemontował wiele swoich filmów w tym i „Brzdąca".
W końcu Luba znalazła czas na zmontowanie filmu z wyciętymi scenami. Enjoy!
Sceny te mocno (może za wyjątkiem pierwszej z nich) zmieniają wydźwięk filmu, na jeszcze bardziej dramatyczny. Dlatego też Chaplin skrócił go o prawie 15 minut, czyniąc go bardziej komediowym niż w oryginale.
Oryginalną wersję, w całości można obejrzeć z polskimi napisami tutaj: https://archive.org/details/Brzdac1921
Brzdąc (1921) - tekst prelekcji z 16 grudnia 2018
Brzdąc (1921) - tekst prelekcji z 16 grudnia 2018
Poniższy tekst jest tym, który wygłosiłem w trakcie prelekcji 16 grudnia w ramach Klub Filmowy Ambasada w katowickim Kinie Kosmos. Uzupełniłem go o kilka informacji, na które zabrakło czasu lub wypadły mi z głowy w trakcie.
Przede wszystkim bardzo mnie ucieszył widok tylu widzów. Podoba mi się, że wielu ludzi nieme kino burleski wciąż intryguje i daje nadzieje, na przyjemnie spędzony czas w trakcie seansu. Tym bardziej, iż doszły mnie słuchy, że dla kilku osób był to pierwszy kontakt nie tylko z filmem Chaplina, ale kinem niemym w ogóle.
- Spotkaliśmy się tutaj prawie rok po seansie „Generała" w reżyserii innego króla komedii slapstickowej – Bustera Keatona. Natalia Gruenpeter mówiła wtedy podczas prelekcji, że Keaton był tą osobą, która na świat reagowała dostosowaniem się do niego. Jak powiedział badacz kina Mathieu Bouvier „był ciałem rzuconym w świat i przerzucanym z kąta w kąt”. Chaplin byłby tym, który by go tam raz za razem wrzucał. Doskonale to widać w słynnej scenie wspólnego wykonania utworu w „Światłach rampy". Calvero, grany przez Chaplina zaczyna nagle przyspieszać grę na skrzypcach. Postać Keatona, która gra z kolei na pianinie, próbuje się dostosować, co skutkuje rozsypaniem nut i „małą katastrofą”.
- Okoliczności powstania „Brzdąca"
- „Brzdąc" był jednym z ostatnich filmów wyreżyserowanych dla wytwórni First National (łącznie zrobił dziewięć filmów, po „Brzdącu” były jeszcze „Nieroby”, „Pielgrzym”, „Dzień wypłaty”). Tworzony był pod ogromną presją czasu (co wywołało chwilowy kryzys twórczy u reżysera), ze względu na to że w międzyczasie wespół z Mary Pickford, Douglasem Fairbanksem, Davidem Griffithem w styczniu 1919 roku założyli wytwórnię filmową United Artists, przewidując, że wielkie molochy będą forsować niekorzystne dla twórców warunki.
- był to pierwszy pełnometrażowy film w reżyserii Chaplina a zarazem jeden z pierwszych pełnometrażowych filmów burleskowych w kina w ogóle. Komedie pełnometrażowe były już kręcone wcześniej, jak chociażby „Erotikon" Mauritza Stillera z 1920 roku. Natomiast twórcy komedii slapstickowych mieli problem, by taką poetykę „rozciągnąć" do długiego metrażu. Konieczność umotywowania kolejnych gagów wymuszała obudowanie ich fabułą, co dotychczas nie zawsze w burleskach było konieczne. Pełny metraż, który w innych gatunkach, był już od dawna standardem, dla twórców komedii slapstickowych wciąż był problematyczny. W przypadku „Brzdąca", coś co początkowo miało być krótkim metrażem, zaczęło się rozrastać do pełnego, czego Chaplin nie przewidział. Budżet filmu wyniósł 0,5 mln $. Zażądał od First National 1,5 mln $ za odsprzedanie praw. Przedstawiciele wytwórni zgodzili się dopiero po postawieniu ultimatum - „albo dajecie 1,5mln zielonych, albo nie dostaniecie filmu w ogóle".
- w obliczu pogarszającego się stanu zdrowia psychicznego matki Chaplina, jego przybrany brat Sydney, podjął próbę sprowadzenia jej do Stanów. Chaplin się nie zgodził, bo wiedział, że będzie to zbyt traumatyczne dla niego spotkanie. Do czasu ukończenia „Brzdąca" mieszkała w nadmorskim kurorcie w Anglii.
- 10 lipca 1919 - umiera Norman Spencer, syn Chaplina, urodzony jako kaleka 7 lipca. Bardzo to załamało reżysera, ale już miesiąc później rozpoczął przesłuchania do tytułowej roli.
- Chaplin rozwodził się z Mildred Harris, której długi język wykorzystywała prasa w celu zdobycia „sensacyjnych” materiałów do artykułów, które później wykorzystywali prawnicy Harris przy kolejnych próbach wyciągnięcia z Chaplina jak największej ilości pieniędzy na ugodę, - O filmie „Brzdąc"
- Marcel Martin w swojej monografii o Chaplinie napisał, że około 1930 roku aktor miał powiedzieć do Eisensteina, że gardzi dziećmi. Natomiast David Robinson w najlepszej biografii mistrza burleski (wydanej również w naszym kraju pod tytułem „Chaplin. Jego życie i sztuka" (wyd. PIW Wa-wa 1995) napisał, że według słów matki Jackiego Coogana, (tytułowy Brzdąc) Chaplin urywał się z planu razem z jej synem na całe godziny, żeby się z nim bawić. „Ludziom w wytwórni trudno było oprzeć się wrażeniu, że Jackie zastąpił mu zmarłego synka” - dodaje Robinson. Dlaczego o tym mówię? Biografia Chaplina, szczególnie mając dzisiejszą wiedzę o nim, obfituje w masę sprzeczności. Na przykład Robinson w swojej książce umieścił bardzo rozbudowane drzewo genealogiczne rodu Chaplinów. Tymczasem jak się okazało dwanaście lat temu, Chaplin mógł celowo ukryć fakt, że urodził się w obozie cygańskim. Jeżeli okazałoby się to prawdą, spora część tego rodowodu może być nieprawdziwa. Chaplin aniołem w życiu prywatnym nie był na pewno, ale kiedy czytam w kolejnym artykule znaną plotkę (powieloną całkiem na poważnie), że aktor miał rzekomo ponad dwa tysiące kochanek, to wzbiera się we mnie pusty śmiech.*
- jak prawie każdy film Chaplina zawiera w sobie wątki autobiograficzne, lub nawiązania do osobistych przeżyć – poddasze (tzw. mansarda) zostało w filmie bardzo dokładnie odtworzone na wzór tej, w której Chaplin żył w dzieciństwie. Również słynna już scena rozstania faktycznie miała miejsce w życiu reżysera, ale wtedy Brzdącem był ośmioletni Chaplin, którego wyrwano z rąk jego matki, by następnie trafić do przytułku.
Na archive.org „Brzdąc" dostępny jest z polskimi napisami! <3
- znany francuski badacz kina, Jean-Pierre Coursodon powiedział, że gdyby usunąć z burleski gagi, zostanie czysty dramat. Doskonale oddaje to filmowy charakter „Brzdąca". Dr hab. Iwona Sowińska w „Historii kina niemego", wydawnictwa Universitasu, pisze o „Brzdącu" jako "burleskodramacie", ja z kolei traktuję go jako "dramatokomedię". Jakkolwiek byśmy ten film nie określili, nie sposób zaprzeczyć, że nie jest to typowy film w dorobku Chaplina. Natomiast jak się później okazało wymieszanie dwóch poetyk: melodramatu i slapsticku było receptą na pierwszy ogromny sukces kasowy mistrza slapsticku.
- znajduje się w filmie sekwencja snu, która intryguje badaczy kina od dawna. Zarzucano jej oderwanie stylistyczne od reszty filmu i nadmierny patos. Tymczasem jest to Kraina Snów widziana oczami człowieka urodzonego w biedzie i z elementów świata biedoty ta kraina jest ukształtowana. Moim zdaniem zdaniem jest to jedna z najbardziej uroczych wizji raju jakie widziałem w kinie. Jednocześnie ta sekwencja jest interesująca pod kątem tego jakie miała przełożenie na życie reżysera „Brzdąca". Otóż Lilita Murray (później Lita Murray, istnieją niepotwierdzone plotki, że była prawdopodobną inspiracją dla Nabokova dla stworzenia Lolity), która w filmie gra wodzącą na pokuszenie anielicę, 4 lata później w wieku 16 lat została żoną Chaplina. Wystąpiła z nim jeszcze w „Gorączce złota”.
- „Brzdąc" a wizerunek dzieci w kinie niemym
- nie jest niczym niezwykłym, że dziecko pojawiło się na ekranie w tamtym czasie. Już francuska wytwórnia Gaumont wydała serię około kilkudziesięciu filmów z chłopcem o imieniu Bout de Zan, postać granym przez René Poyen'a odkąd miał 4 lata.
- po premierze „Brzdąca" Jackie Coogan został wielką dziecięcą gwiazdą kina. Co również nie było pierwszym takim przypadkiem w historii kina (chociaż zostawały nimi głównie dziewczynki). Dla przykładu inne dziecięce gwiazdy: Gladys Houlette, Helen Badgley, oraz jedna z największych gwiazd kina niemego, debiutująca na ekranie w wieku 3 lat, kończąca w tym roku 100 lat – Baby Peggy.
To co wyróżnia „Brzdąca" na tle innych filmów z dziecięcymi aktorami w rolach głównych, to fakt, że ramię w ramię Jackie Coogan gra tutaj u boku dorosłego aktora, co nie jest częste w kinie. - Chaplin a kwestia japońska - co zaskakujące chaplinowska estetyka doskonale przyjęła się w Kraju Kwitnącej Wiśni.
– wzajemne przenikanie się cierpienia i szczęścia, smutku i radości doskonale trafiło w serca Japończyków. Innym powodem było inspirowanie się przez Chaplina teatrem kabuki, co bardzo imponowało Japończykom. Jego filmy były adaptowane w formie teatru kabuki.
- Sadao Yamanaka otwarcie czerpał z dorobku Chaplina. Jego film „The milion ryo pot". - Podsumowanie – „Brzdąc” pozostaje jednym z niewielu przykładów filmu, w którym dziecko partnerując dorosłemu w grze aktorskiej nie tylko dotrzymuje mu kroku, ale w niektórych momentach kradnie całą uwagę. Jednocześnie jest najbardziej wzruszającym filmem slapstickowym w historii, którego koncept wykorzystał w „Niesfornej Zuzi” John Hughes jeden z ulubionych reżyserów naszej byłej koordynatorki Patrycja Mucha , która zaangażowała mnie do Ambasady i przez ostatnie dwa lata miałem przyjemność dyskutować z Klubowiczami w charakterze członka ekipy Ambasady. Tymczasem w drugą rocznicę mojego dołączenia do tego klubu odchodzę a wszystkie wspólne chwile (w tym żenujące kartki z kalendarza i reakcje widzów) zachowam głęboko w sercu i będę wspominał jako jedne z najprzyjemniejszych w moim życiu kinomana. Do zobaczenia w Kosmosie na kolejnych seansach!
* Muszę w tym miejscu dodać swój przypis. Piszę to w 16 grudnia, 2022 roku, Dokładnie cztery lata po wygłoszeniu powyższej prelekcji. Po tylu latach muszę się zdobyć na refleksję. Chaplin był człowiekiem pełnym sprzeczności. Z jednej strony wielkie humanista, a z drugiej tyran, który bez oporów manipulował młodymi dziewczynami i kobietami u progu dorosłości, z które nierzadko porzucał a czasem brał z nimi ślub. Szczególnie oburzająca jest historia Lity Grey, którą prasa zniszczyła, za bycie rzekomo roszczeniową i rozpuszczoną, która dybała na Wielkiego Komika, gdy tymczasem chciała by zainteresował się jej losem i ich wspólnego dziecka. Powyższych słów nie usuwam, niech będą znakiem tego jak wiele się może zmienić w głowie kinofila na przestrzeni lat. Wtedy nie przyjmowałem do wiadomości, że człowiek, który był jedną z osób które ukształtowały moją wrażliwość i miłość do kina, może być tak okrutny. moje obecne spojrzenie na jego postać jest dalekie od tego co myślałem o nim te cztery lata temu.
Julian Eltinge - patron drag queens
Julian Eltinge - patron drag queens
31 czerwca zakończył się #pridemonth. Jakoś w połowie maja 2019 roku dowiedziałem się o Julianie Eltinge’u, jednym z pierwszych aktorów w kinie, który nieironicznie udawał kobietę w damskim przebraniu. Uznałem, że jego biografia idealnie pasuje do tematu przewodniego minionego miesiąca.
Życie Juliana Eltinge’a to scenariuszowy samograj, który w rękach sprawnego reżysera, mógłby się stać świetnym biopicem.
William Julian Dalton urodził się w 1881 roku, 14 maja, w Newtonville w stanie Massachusetts. Od wczesnego nastolęctwa przejawiał skłonności do naśladowania kobiet wraz z przebieraniem w damskie ubrania. Gdy w 1899 roku jego ojciec, Joseph Dalton, odkrył owe zainteresowania - dotkliwie pobił syna. Kiedy matka, Julia Edna Baker, dowiedziała się o tym wysłała syna do Bostonu, gdzie mógł zamieszkać wraz z siostrą. Początkowo Julian nie miał zamiaru zostać aktorem. Uczył się bowiem tańca. Wygrał nawet amatorski konkurs w stylu „cakewalk dance” – absolutnie fascynujący taniec mający swoje źródło jeszcze w czasach niewolnictwa. Ale to temat na zupełnie innego posta…
Julian bardzo zaimponował swojej nauczycielce tańca w naśladowaniu kobiet. Chłopak zdobył również doświadczenie w graniu zarówno męskich jak i żeńskich ról w amatorskim teatrze. Nauczycielka poleciła go w 1900 roku do zagrania roli subretki (w teatrze to postać beztroskiej, próżnej kokietki) w sztuce „Milady and the Musketeer”. Od czasu premiery tej sztuki Julian przyjął swoje sceniczne nazwisko od bliskiego przyjaciela sprzed wyprowadzki do Bostonu.
To był moment przełomowy. Pierwsza rola wodewilowa, tournée po Europie (wśród londyńskiej publiczności znalazł się sam Król Edward VII). Sukces za sukcesem. Eltinge doszedł do tak ogromnej perfekcji w imitowaniu kobiet, że kiedy w 1907 roku na podczas spektaklu ściągnął perukę, publiczność była w ogromnym szoku.
Co prawda nie znalazłem żadnych zdjęć Eltinge’a z makijażem blackface, ale wg książki „Vaudeville old & new: an encyclopedia of variety performances in America”, Eltinge w okolicach 1910 roku bardzo często występował w tego mistrelsach, które są jednym ze źródeł potocznie nazywanego dzisiaj „dragu", wtedy jeszcze nazywanych „feminine impersonators". Mistrelsy były XIX-wiecznymi przedstawieniami scenicznymi, które miały wyśmiewać społeczności Afroamerykańskie. Aktorzy (również tacy przebrani za kobiety) występowali tam z charakterystycznie pomalowanymi twarzami na czarno. Eltinge z czasem w swojej karierze poszedł w naśladownictwie kobiet o krok dalej - był pierwszym, który pozbawił ten typ performens elementy prześmiewczego
Przykład krytycznej recepcji, jednego z przedstawień scenicznych z 1917 roku w magazynie Calgary Daily Herald. źródło: https://news.google.com/ newspapers?id=oQpkAAAAIBAJ& sjid=v3oNAAAAIBAJ&pg=6653% 2C314347
W tamtym okresie był najlepiej zarabiającym aktorem wodewilowym w USA. Był stawiany na równi z największymi aktorkami tamtych czasów, takimi jak Eva Tanguay czy Nora Bayes. W październiku 1910 roku broadway’owski producent Al Woods, który śledził karierę Eltinge’a, przekonał go do założenia spółki, produkującej broadwayowskie musicale. Tak powstała Eltinge Company, Inc. Pierwszym spektaklem była „Fascynująca wdowa” z premierą 11 września, 1911 roku. Historia mężczyzny, który by zdobyć serce kobiety przebiera się za kobietę, była ogromnym sukcesem kasowym, przy jednocześnie chłodnej recepcji krytycznej. W 1925 roku zekranizowano sztukę pod tym samym tytułem.
Lata 1915-30 to najlepszy okres w teatralnej karierze Eltinge’a. Stał się najlepiej zarabiającym aktorem wodewilowym w USA dobijając do bajońskiej sumy 3500 $ tygodniowo. Jeden z dwóch filmów dźwiękowych w karierze Juliana, czyli „Maid to order" z 1931, zakończył ten szczęśliwy czas, nie tylko dla aktora, ale dla drag-aktorów w ogóle. Aktor udający kobietę, bez względu na charakter filmowej roli, stał się synonimem zboczenia. Kryzys gospodarczy i kodeks Haysa (który zakazał umieszczania w filmach skojarzeń homoseksualnych*) doprowadziły Eltinge’a na skraj desperacji. W 1940 roku przyjął upokarzającą propozycję „występu” w jednym z gejowskich nocnych klubów w Los Angeles. Ze względu na to, że nie mógł już występować w przebraniu kobiety, zorganizowano coś na kształt wernisażu kostiumów, podczas którego Eltinge ubrany w smoking opowiadał odwiedzającym w jakich filmach wystąpił w prezentowanych strojach. Wydarzenie cieszyło się tak słabym powodzeniem, że szybko rozwiązano umowę z aktorem.
Julian Eltinge zmarł 25 lutego 1941 roku w swoim apartamencie na Manhattanie, dziesięć dni po występie w hotelowym teatrze Billy Rose's Diamonds Horseshoe, podczas którego ciężko zachorował, Podaje się różne przyczyny śmierci: niewydolność wątroby i nerek w wyniku przedawkowania alkoholu (wg wspomnianej książki), ale też krwotok mózgowy (wg aktu zgonu).
Okładka The Julian Eltinge Magazine and Beauty Hints. Jak sama nazwa wskazuje magazyn poświęcony był poradom kosmetycznym, oraz skupiony był wokół działalności aktora. Zawierał sesje zdjęciowe, w której Eltinge pozował jako bokser czy w kobiecym przebraniu. Na okładce możecie zobaczyć plakat ze spektaklu komedii muzycznej „Fascynującej wdowy", która miała swoją premierę w 1910 roku.
Eltinge był niesamowicie barwną i tragiczną postacią. W swoich rolach wcielał się głównie w postacie mężczyzn, które by zdobyć serce wybranki zmuszeni zostają przebrać się za kobietę (to wtedy była jedyna akceptowalna filmowa motywacja do udawania kobiety przez mężczyznę). Takie emploi rodziło oczywiście pytania o orientację aktora. Eltinge musiał nieźle się napocić, by odpierać wszelkie zarzuty. A musiał je odpierać, bo o ile dragi (czyli samo imitowanie kobiecości połączone z przebieraniem się), były jeszcze akceptowalne, tak homoseksualizm mógł praktycznie przekreślić karierę aktorską (w podobnej sytuacji był Rudolf Valentino, o czym pisałem tutaj -> „Valentino – wyklęty wzorzec męskości"). Aby nie zostać w środowisku persona non grata Julian, co jakiś czas, organizował ustawione walki bokserskie w pubach, które miały podbudować męskość aktora w świadomości publicznej. Co więcej, podczas wywiadów reagował wściekłością kiedy sugerowano mu, że jest homoseksualistą. I tak w wyniku narzucanych mu zasad toksycznej męskości Eltinge nigdy publicznie nie mógł być sobą – ciągle udawał, grał, w wyniku czego kreował wokół swojej osoby mnóstwo mitów i plotek, a dzisiaj tak niewiele faktów z jego życia możemy potwierdzić. To co wiadomo na pewno to np. to, że Eltinge był właścicielem teatru nazwanym jego imieniem na Broadwayu**. Prowadził też The Julian Eltinge Magazine, w którym oprócz materiałów promocyjnych kolejnych swoich filmów czy sztuk, aktor dawał rady kobietom jak podkreślać ich piękno za pomocą kosmetyków i ubrań.. Powiecie, że to megalomania i może będziecie mieć rację. Dla mnie to dowód na to jak świetnym pijarowcem był Eltinge.
Jego postać jest jak na razie moim największym odkryciem tego roku. Jest znany głównie w USA, w dodatku głównie w środowisku drag queens, przez których jest często nazywany ich patronem. Myślę więc, że to idealna persona, by zamknąć #pridemonth na Klatkach. Jedna z najbardziej filmowych biografii jakie ostatnio poznałem.
Jedynym filmem z jego udziałem, do którego udało mi się dotrzeć to ISLE OF LOVE z 1920 roku. Możecie go obejrzeć za darmo tutaj:
*Przy czym chodzi o same skojarzenia z homoseksualizmem a nie faktyczną orientację seksualną.
**W latach ’90 przenosiny tego teatru były jednym z najgłośniejszych wydarzeń kulturalno-inżynierskich w tamtym czasie. I przez przenosiny mam na myśli dosłownie – przeniesienie całego budynku o kilka przecznic. Link w notatkach poniżej.
Kilka notatek na marginesie:
-
-
- Eltinge (Empire) Theatre 1912 - Times Square - historia wspomnianego teatru. The Eltinge Theatre, później przemianowany na The Empire Theatre
- „Vaudeville old & new: an encyclopedia of variety performances in America" - korzystałem głównie z książki autorstwa Franka Cullena, Florence Hackman oraz Donalda McNeilly.
-
Weekendowe tipy baletowe. Część trzecia
Weekendowe tipy baletowe. Część trzecia
Weekendowe tipy baletowe.
Halloween. Czyli imprezy. Czyli noc. Czyli nocne powroty z imprez. I walka ze światem.
Prawdziwy horror to walka z wypchanymi tygrysami, z uciekającą klamką drzwi taksówki, walka z wieszakiem... Znacie to? No może poza wypchanym tygrysem, ale generalnie... znacie, prawda?
"Znamy, znamy panie Klatek." - słyszę jak odpowiadacie.
No to obejrzyjcie „One A.M." (polski tytuł "Późny powrót Charliego")
Charlie przez nieco ponad 20 minut próbuje trafić do łóżka o tytułowej godzinie. Napotyka na krwiożercze zwierzęta, uciekające drinki, mordercze wahadło zegara...
Jak pisze Paweł Mościcki w „Chaplin. Przewidywanie teraźniejszości":
"Niezdarne ciała burleski są więc zawsze uchwycone w momentach, w których za wszelką cenę próbują zachować równowagę, brną w czynności, które mają je uchronić przed niezdarnością, i właśnie dlatego nieustannie ponoszą porażki, wywołując salwy śmiechu." - co prawda, nie jest to burleska w pigułce, ale po przeczytanie tego zdania, większość z nas czuje o co chodzi w tych upadkach, potknięciach, zwisaniu na wskazówce tarczy zegarowej na wieży ratusza, itp, itd.
Ostatecznie zawsze najlepszym, najwygodniejszym, najcieplejszym, najnajszym miejscem do spoczynku po dobrych baletach nie jest łóżko a wanna. Ten film to taki % w pigułce, samo życie.
Polecam wyłączyć muzykę z filmu i włączyć to: https://www.youtube.com/watch?v=YjAY9B07tg8 - on replay; od razu zmieni się percepcja, niby slapstick a jednak nie.... muahahaha.
Motyw alkoholowego rauszu u Chaplina przewija się często w jego filmografii. Mój ulubiony przykład to „The Cure" („Charlie na kuracji"), w którym w wyniku próby przestrzegania regulaminu sanatorium, dochodzi do solidarnej libacji procentowej. A Charlie przez przypadek zostaje jedynym trzeźwym w ośrodku. To też o nas.
Ciekawostka: „One A.M." to pierwszy film, w którym (nie licząc taksówkarza z początku) Chaplin występuje sam.
SRC: archive.org
Weekendowe tipy baletowe. Część druga
Weekendowe tipy baletowe. Część druga
Weekendowe tipy baletowe.
Kiedy już macie już doszlifowany swój repertuar taneczno-gagowy, to ciągle osiągnęliście połowę sukcesu. Potrzeba Wam wejścia z pierdolnięciem. Jak?
W stylu Maxa Lindera.
Pozwólcie, że skopiuję w całości krótką notkę z Kuriera Warszawskiego, z 1914 roku, który jest komentarzem odnośnie do tego występu (zwróćcie uwagę na tę przecudownej urody polszczyznę przedwojenną):
„Maks Linder w Warszawie.
Bohater kinematografu, najpopularniejszy artysta na ekranie, znany i oklaskiwany komik, Maks Linder przybył do Warszawy.
Odwiedził naszą redakcję wczoraj i opowiadał o swoich występach gościnnych w różnych miastach, skarżyl się przytem na impresariów, że go w pole wyprowadzają i zarywają.
W Filharmonji zjawił się drogą napowietrzna.
Na estradę spadł z nieba, z balonu, dokąd się dostał po długiej, oczywiście, kinematograficznej podróży po lasach, polach i górach. Spotykały go różne przygody i awantury, zanim zdołal dostać sie do balonu – nadlecieć do Warszawy, zatrzymać się nad Filharmonja i spasc na estrade.
Sala była, oczywiście, zapełniona po brzegi. Wszyscy “kinematografiści" chcieli zobaczyć żywego “Maksa".
Stanął przed tłumem, powiedział: “panowie i panie, przepraszam za spóźnienie”, i za tę trochę z francuska brzmiaca polszczyznę zebrał moc oklasków.
A potem zagrał komedyjkę, w której zakochal się w ślicznej męża teczce, odtańczył z nia. — świetnie — Tango, za co otrzymał „lanie" od męża, a oklaski od widzów.
Typowy komik kabaretowy, ale pełny werwy. Artysta to raczej cyrkowy, niz sceniczny, ale trafiajacy do mas — ztąd popularność międzynarodowego ulubieńca kinematografu.
Showman pełną gębą!
Nie udało mi się dotrzeć do filmu który mieli okazję oglądać Warszawiacy ponad sto lat temu („Max krąży po świecie" - jego zakończenie różniło się w zależności od kraju, w którym występował). Znalazłem za to inną ciekawostkę filmową. „Un idiot qui se croit" (1914), którego realizacja, dzięki zbiegowi okoliczności, umożliwiła zainstalowanie firmie Conica swojej kamery na planie i w postprodukcji wykonanie 90 sekund w wersji 3D. Powyżej wrzucam pełną wersję filmu, a poniżej możecie zerknąć na tę "nowoczesną". Obie są dostępne w domenie publicznej na archive.org
Coming Out Day. Valentino - wyklęty wzorzec męskości
Valentino - wyklęty wzorzec męskości
Wczoraj dzięki Śląsk święty, Śląsk przegięty dowiedziałem się o istnieniu Coming Out Day. Przypomniałem sobie (niestety już po opublikowaniu posta) o historii Rudolpha Valentina.
Dlaczego akurat on? Valentino uważany był w tamtych czasach przez kobiety za uosobienie egzotycznej seksualności w męskim wydaniu: tajemniczej, władczej, ale jednocześnie nieskazitelnej. Męska część populacji z kolei szczerze go nienawidziła i uważała za zagrożenie dla standardów męskości wtedy obowiązujących. Skutkowało to nieustannym podważaniem jego seksualności. Prasa rozpisywała się o ilości zużywanych przez niego kosmetyków, o jego kruchym ego, czy prawdopodobnym nieskonsumowaniem pierwszego małżeństwa. Czarę goryczy przelał artykuł w Chicago Tribune, w którym anonimowy autor zasugerował jakoby automat do pudru znajdujący się w toalecie nowej hali balowej w Chicago, należał właśnie do Valentina. Aktor w odpowiedzi wyzwał autora na pojedynek. W jego zastępstwie stawił się inny dziennikarz z tej gazety, co nie przeszkodziło Rudolphowi odnieść błyskawiczne zwycięstwo i, przynajmniej chwilowo, zatrzymać medialną kastrację swojej osoby.
Czy Valentino był bi~, czy homoseksualistą? Do dziś tego nie ustalono. Dla mnie ważniejsze jest co innego. Historia tego aktora jest dla mnie z jednej strony znakiem postępu (coming out w epoce kina niemego? #wolneżarty), a z drugiej synonimem jak kosmetyczne nomen omen są te zmiany. Wrażliwość u mężczyzn jest ciągle jednoznaczne wiązana ze słabością charakteru, męskie kosmetyki w świadomości społecznej ciągle powinny się kończyć na kremie NIVEA, etc, etc. Co prowokuje od razu pytanie: czy kryteria męskości i kobiecości w ogóle w dzisiejszych czasach mają sens? A jeśli tak, to jak miałyby wyglądać kryteria według, których będziemy kategoryzować co jest męskie/kobiece, a co nie?
Podsumowując: życzyłbym sobie i wszystkim nieheteronormatywnym osobom, świata w którym taki dzień jak wczorajszy, nie był potrzebny, ale dopóki dyskusja w temacie trwała będzie znakiem, że jest potrzebna, a jak mawia Pospieszalski #hehe „warto rozmawiać"
SAMYCH NAJLEPSZYCH PRZYJĘĆ WASZYCH COMING-OUT'ÓW! ALL YOU NEED IS LOVE 🏳️🌈😍💙💚💛💜❤🌈
PS A tutaj łapcie dłuższy tekst Zwierza o Valentino: Prawym sierpowym w ideał mężczyzny czyli Rudolpha Valentino potyczki z męskością
PS2 Bransoletka, którą zaznaczyłem na zdjęciu była prezentem, od drugiej żony, przez prasę okrzyknięta została "bransoletką niewolnika" ze względu na to, że Rambova (co za nazwisko! ) zarabiała wtedy dużo więcej od aktora, przez co Valentino był był wtedy w praktyce jej utrzymankiem (a przynajmniej tak to określała prasa).
Niema przekora - recenzja filmu „Dzisiejsze czasy" (1936)
Niema przekora - recenzja filmu „Dzisiejsze czasy" (1936)
9 marca, 2017 roku miałem przyjemność wygłosić prelekcję i poprowadzić dyskusję przy okazji projekcji filmu "Dzisiejsze czasy" Charliego Chaplina z 1936 roku. Po przeszło 10 latach jako widz dużo bardziej wrażliwy mogłem skonfrontować moje, często kompletnie bezkrytyczne, spojrzenie na poetykę kina jednego z najbardziej zasłużonych jego twórców.
Film jest powszechnie znany jako ostatni niemy film Chaplina. Przy czym zaznaczyć należy, że nie jest to film niemy mieszczący się w klasycznym pojęciu tego gatunku. Reżyser stworzył dzieło, które jest próbą zamknięcia "niemej" działalności w swojej twórczości. Jednocześnie film ten może być traktowany jako przyznanie się Chaplina do błędu w kwestii tego, czym dźwięk w filmie może być dla kina. W ciągu 9 lat od premiery pierwszego filmu dźwiękowego, czyli Śpiewaka z jazzbandu", nastawienie reżysera wyraźnie się zmienia, Chaplin daje dźwiękowi szansę zaistnienia na ekranie. Jest scena w tym filmie, która świetnie wykorzystuje siłę dźwięku na ekranie. I nie jest to scena ze słynną, piosenką "Titina", zaśpiewaną przez postać trampa w nieistniejącym, improwizowanym języku.
O przekorności Dzisiejszych czasów niech świadczy fakt, że jednym z niewielu momentów filmu kiedy Chaplin pozwala dźwiękowi zaistnieć na ekranie jest piosenka "Titina".
Mam na myśli scenę z epizodem więziennym, kiedy odwiedzają ów instytucję pastor z małżonką. Najpierw kobieta dostaje wzdęć, potem bohater włącza radio, gdzie nadają reklamę stosownego leku na tę przypadłość, a następnie kobieta straszy trampa, nalewając sobie wody ze zbyt głośnego dystrybutora. Jak inaczej musiałaby wyglądać ta scena w poetyce kina niemego! Trzeba zaznaczyć, że dźwięk w tym filmie jest potraktowany dość kompromisowo. Nawet jeśli słyszymy słowa wypowiadane przez ludzi, są one przetwarzane przez urządzenia je przetwarzające czy to monitory z głośnikami, czy wspomniane radio.
Ta scena, poza stroną formalną, ma również przesłanie społeczne. Gagi na tym etapie twórczości Chaplina nie są już wprowadzaniem czystego chaosu, "przeszkadzajką" w prowadzeniu fabuły, tak jak to było w przypadku klasycznych slapsticków. Prosty efekt komiczny gagu Chaplin wprowadził tutaj jako element przesłania swojego dzieła. W przypadku wspomnianej sceny, jest to brak porozumienia między warstwami społecznymi. "Niemość" sceny, przerywana wspomnianymi dźwiękami, jest ciszą dojmującą, ale finalnie zabawną, chociaż (jak to bywa u Chaplina) ma gorzki posmak.
Król slapsticku nie ogranicza się tylko do ukazania rozwarstwienia społecznego w obliczu kryzysu gospodarczego. Historia dwójki filmowych bohaterów: niezdarnego trampa i dziewczyny, która straciła ojca, poszukiwanej za włóczęgostwo, jest komentarzem o przygotowaniu jednostek do Wielkiego Kryzysu w latach '30. To film krytykujący szeroko pojęty system za to, że wychowuje (produkuje) jednostki zupełnie nieprzystosowane do życia w trudnych warunkach. Wymaga od nich niemożliwych do spełnienia norm, samemu niewiele oferując od siebie. Doprowadza to do absurdu, kiedy człowiek czuje się bezpieczniejszy oraz czuje większą stabilizację w więzieniu. Wolność jest związana z brakiem perspektyw na normalne życie. Byli współwięźniowie Trampa są zmuszeni wrócić na ścieżkę poza prawem ze względu na to, że byli po prostu głodni. Jednocześnie z przymrużeniem oka traktuje się tutaj również klasę robotniczą, która potrafi wszcząć strajk po jednym dniu otwarcia na nowo fabryki przy okazji drugiej fali kryzysu.
Wreszcie to film o poszukiwaniu swojego "konika". Coś w czym człowiek będzie na tyle dobry, by mógł tym zarobić na chleb a co dawałoby satysfakcję. O prostych marzeniach, jak na przykład o idyllicznym domku z krową i drzewkiem pomarańczy, którego wizualizacją jest centrum handlowe. O prostych radościach kiedy miast pięknego domku los przynosi bohaterom sypiącą się ruderę. O tym, że dopóki jest miłość, wzajemne wsparcie i uśmiech, dopóty żaden kryzys nie straszny.
Jeśli spodobał Ci się powyższy tekst rozważ wsparcie mojej twórczości na portalu buycoffee.to