„Max, victime du quinquina” (1911), reż. Max Linder, Maurice Delamare

23-go lutego miał miejsce Międzynarodowy Dzień Walki z Depresją.

Król Slapsticku, czyli francuski aktor Max Linder, również cierpiał na przewlekłą depresję. Miał wszystko. Był największą gwiazdą filmową w tamtym okresie. Zawsze o krok przed konkurentami. Swego czasu był nawet przymierzany na największego zagranicznego konkurenta Chaplina. Ale Wielka Wojna oraz klapy frekwencyjne jego kolejnych filmów w Stanach i związane z nimi kryzysy twórcze nie pomogły w osiągnięciu celu, którym był międzynarodowy sukces na miarę wspomnianego Chaplina.

Postęp, który można zaobserwować w leczeniu choroby jaką jest depresja, od czasów kiedy aktor na nią cierpiał, jest niewątpliwie ogromny. Czy słyszał wtedy: “Ogarnij się?”, “może wyjdź na spacer do ludzi?”, “masz miliony, a ty ciągle marudzisz”? Możliwe. Wtedy mogłoby to być zrozumiałe, ze względu na brak wiedzy. Czemu więc takie wyrazy “wsparcia” pojawiają się ciągle dzisiaj, w odpowiedzi na słowa kiedy, ktoś zwierza się z cierpienia? Lenistwo, przekora, „poprzewracane w dupie”, itd. Tymczasem przyczyną mogą być czynniki biologiczne, hormonalne, genetyczne, traumy i wiele innych.

Zapraszam do obejrzenia przezabawnego filmu „Max, victime du quinquina” (1911), uznanego przez jednego z największych krytyków filmowych i reżyserów w historii, Jeana Mitry’ego, za arcydzieło w filmografii Lindera.

PS Trzeba wziąć poprawkę, że tytuł przełożony na polski to „Max, ofiara quinquina”. Chodzi o trunek na bazie chininy, który kiedyś był regularnie stosowany jako napój na wzmocnienie organizmu. Natomiast w linkowanym filmie napisane jest, że receptą lekarza był kieliszek wina z tonikiem, co nie jest prawdą. Max po prostu myli quinquina ze zwykłym winem.