20. Kino Na Granicy / Kino Na Hranici – dzień trzeci.
Czy temat bananów w internetach jest już przebrzmiały w kontekście pozytywnego rozwiązania tego cyrku z cenzurą sztuki? Zaryzykuję, bo mam zaiste suchą opowiastkę będącą kolejnym przykładem mojego życiowego nieogaru. Otóż dwa razy kupiłem dwa kilogramy bananów, których, bo miałem sporo rabatu (aż 1,50 PLN) – za pierwszym razem zapomniałem go użyć, więc żeby się nie zmarnował zrobiłem zakupy ponownie. Tym samym na festiwal wziąłem ze sobą cztery kilogramy tych owoców i sieję zgorszenie na ulicach Cieszyna. Taka historia.
Poniżej słów kilka o poniedziałku na 20. Kino Na Granicy / Kino Na Hranici. Trzy filmy i jeden wykład.
1. „Czas sług” (1989), reż. I. Pavlaskova – czas na #ciarkiżenady. Film jest próbą dekonstrukcji patriarchatu jako systemu opartego na pieniądzach i manipulacji, w czasach komunistycznego reżimu w Czechosłowacji. Główną bohaterką jest Ivana, skupiająca w sobie wszystkie stereotypowe cechy jędzy ostatecznej. Jak sama mówi o sobie mądry mężczyzna to ten, który ją podziwia, a piękny jest ten, który chce ją poślubić. Nie dziwota, że wizja sukcesu feministek jest jej bardzo nie w smak. Poznajemy ją jako nieśmiałą studentkę ostatniego roku medycyny. Bierze ślub z chłopakiem swojej przyjaciółki, aby zrobić na złość donżuanowi, który niedawno ją porzucił dla innych kobiet. Papierowi małżonkowie zakochują się w sobie, mimo jasnych symptomów niestabilności psychicznej Ivany. Ze sceny na drugą, toksyczne uczucie staje się w pełni odwzajemnionym i płomiennym, bo tego wymaga fabuła.
Jest tu spory potencjał na kampowy film. Trzeba by tylko zostawić pomysł wyjściowy o toksycznej, niezrównoważonej kobiecie, która niszczy wszystkich, aby osiągnąć swój cel, a całość nakręcić w konwencji „Mody na sukces”. Może, może wtedy dałoby się to oglądać. Przez seans tego pokracznego filmidła zrezygnowałem z zaplanowanego seansu. Pozwoliłem mojemu mózgowi ostygnąć po dwugodzinnym gotowaniu. Zamiast tego wybrałem…
2. …wykład o filmie polskim po ’89 roku Janusza Zaorskiego.
Reżyser „Matki królów” to bez wątpienia osoba o ogromnym doświadczeniu twórczym i charyzmie. Jednocześnie jest to człowiek o ogromnym uroku osobistym i świetnym poczuciu humoru. Dzięki temu wykład słuchało z ogromną przyjemnością. Reżyser opowiadał o swoim i znajomych po fachu, poczuciu zagubienia w nowej rzeczywistości po upadku żelaznej kurtyny. O nadziei jaką niósł ze sobą początek XX wieku, z utworzeniem PISF’u na czele. Mówił wreszcie o sukcesach polskiego kina obecnie, które triumfuje coraz częściej poza granicami naszego kraju. Co ciekawe reżyser pominął tak ważnych dla pokoleń “ejtisów” i “najntisów” reżyserów jak Machulski, czy Pasikowski. A to przecież ci twórcy właśnie na początku w latach ’90 kształtowali kino popularne w naszym kraju, a wiele z nich jest dla przedstawicieli tych pokoleń określanych jako “kultowe”. Podoba mi się, że pan Janusz docenia świeżą krew wśród reżyserów i reżyserek filmowych.
źródło: https://kinonagranicy.pl/pl/film/lekcja-fausta
3. „Lekcja Fausta” (1993), reż. Jan Švankmajer – po kilku filmach tego czołowego współczesnego surrealisty-filmowca można bez problemu stwierdzić jak bardzo wszechstronnym tematycznie twórcą jest Švankmajer. „Spiskowcy rozkoszy” są filmem dekonstruującym obsesje seksualne w duchu freudyzmu; w „Małym Otiku” czeski twórca wziął na tapet temat macierzyństwa; „Don Juan” z kolei jest grosteskową parodią szekspirowskich dramatów. Oczywiście każdy z tych filmów ma swoje elementy wspólne, po których bardzo szybko można rozpoznać styl i inspiracje czeskiego surrealisty: teatr, pomieszanie porządków narracyjnych (teatralnej i filmowej), grosteska, czy silna anty-religijność. Švankmajer jest oczywiście kojarzony również z teatrem kukiełkowym. Po kilku jego filmach mogę spokojnie stwierdzić, że to najbardziej męczący element jego filmów. A w surrealistycznej interpretacji „Fausta” Goethego, drewniane kukiełki zajmują połowę czasu ekranowego. I jeśli męczyłem się podczas wspomnianego trzydziestominutowego Don Juana”, to możecie sobie wyobrazić co czułem na ponad półtoragodzinnej Lekcja Fausta”. Natomiast w żadnym wypadku nie był to słaby film! Znowu groteska, autotematyzm (teatr w filmie) i silny deliryzm królują. Jednak po takiej ogromnej dawce tego wszystkiego, stwierdziłem, że po seansie „Małym Otiku” mogą mnie wynieść w kaftanie z kina…
źródło: http://bombafilm.pl/glos-pana-na-podst-stanislawa-lema-jesienia-w-kinach/
4. „Głos Pana” (2018), György Pálfi – …dlatego wybrałem się na najnowszy film twórcy „Panie i panowie: ostatnie cięcie”. Tamten film jest uważany przez wielu za symboliczne zakończenie filmowej epoki postmodernizmu, jako nostalgiczny wideoesej ostateczny, którego narracja utworzona została z ogromnej ilości wycinków scen z różnych znanych filmów (do zobaczenia w całości na YouTube). Z „Głosem Pana”, będący adaptacją opowiadania Stanisława Lema, łączy go właśnie ta wideoeseistyczna energia. Jednocześnie jest to film trudny do zakwalifikowania. Pálfi stosuje różne sposoby przekazu informacji wizualnej: filmu kręconego ręczną kamerą, przez komunikatory video, po obraz z nawigacji satelitarnej. W dodatku ilość i sposób wtrąceń montażowych, często nie mających nic wspólnego z fabułą, czyni film nieokreśloną hybrydą filmowo-wideoeseistyczną. Zapytacie, czy idzie za tym jakaś treść. Szczerze? Nie wiem. Porusza się tu co prawda temat poświęcenia rodziny na rzecz nauki i ochrony ludzkości, ale sami przyznacie, że brzmi to zbyt ogólnikowo. Co więcej, dotychczasowa zagraniczna recepcja krytyczno-filmowa nie jest zbyt pochlebna. Natomiast ten seans był ostatnim tego dnia, więc moje możliwości percepcji były już mocno ograniczone do samych wizualiów. Pozwoliłem, więc omamić się formą realizacji filmu i dał mi ogromną frajdę. Liczę na jakieś seanse w naszym kraju Bomba Film musicie. Ale kto wie? Może pojawi się na Festiwal Kamera Akcja? Tam lubi się wyświetlać takie smakowite kąski. Anyway: warto. Pálfi czuje tętno pulsu współczesnej widowni i współczesnych czasów. Polujcie na film w kinach studyjnych.