20. Kino Na Granicy / Kino Na Hranici – dzień szósty i siódmy
Na zdjęciu moje cieszyńskie zdobycze (które mnie cieszą, rzecz jasna) i Gracjan. Kociak i zdobycze leżą na poduszkach. Kupiłem je u pani, która sprzedaje je za śmieszne dwa złote za sztukę. Pani przesiaduje na ulicy Głębokiej w Cieszynie. Często od godziny dziesiątej, przy księgarni Mole Mole, ale też nie zawsze. Trzeba wypatrywać. Cieszynianie i drodzy turyści odwiedzający to piękne miasto: pomóżcie tej pani i kupujcie te poduszki. Każda z nich służy mi i moim kotom, kiedy siedzimy na twardych krzesłach. Pomóżcie tej Pani uzbierać na potrzebne leki, na których kupno nie może sobie pozwolić z pieniędzy z renty. Dobre słowo i chwila wolnego czasu na pewno też będą pomocne.
W czwarteczek było #króciutko, jednocześnie #szybciutko. Bardzo krótkie seanse, ale przerwy między projekcjami były tak krótkie, że obiad zjadłem dopiero o godzinie dwudziestej #sohealthy #zyciefestiwalowicza.
1. „Książę i Dybuk” (2017), reż. Elwira Niewiera, Piotr Rosołowski – Jedna z pozycji na moim stosie wstydu sprzed dwóch lat. Niesamowity portret wyalienowanego pasjonata, Miszo Waksa, znanego bardziej jako Michał Waszyński. A był to człowiek fascynujący i tajemniczy, którego życie przebiegało prawdopodobnie pod znakiem ciągłej autokreacji i wyparcia swojego „ja”. Piszę „prawdopodobnie”, gdyż mnóstwo informacji nie jest podana jako stuprocentowy pewnik. Aura tajemnicy unosząca się nad postacią reżysera czyni ten film trzymającą w napięciu opowieścią o tytanie pracy, który był jednocześnie (idąc za Piotrem Czerkawskim) rzeczywistym wcieleniem Zeliga. Niewiera i Rosołowski wykonali potężny risercz, by wydobyć na światło dzienne fotografie i wspomnienia pojedynczych osób, które pamiętały jeszcze Waszyńskiego.
2. Drugi blok krótkich metraży Jana Švankmajera – w sobotę zobaczyłem cztery filmy: „Ogród” (1968), „Mieszkanie”(1968), „Don Juan” (1969), oraz „Zamek Ontarntski (1977). W drugim bloku znalazło się pięć „szortów”: „Upadek domu Usherów” (1980), „Wymiary dialogu” (1983), „Wahadło, studnia i nadzieja” (1983), „Koniec stalinizmu w Czechach” (1990), „Jedzenie” (1992).
I to właśnie ta ostatnia pozycja przypadła mi szczególnie do gustu. Odebrałem ją jako przezabawną krytykę kapitalizmu, przez pryzmat trzech posiłków: śniadania, obiadu i kolacji. Śniadanie to tutaj wyzysk człowieka przez człowieka. Obiad to szpila wbita w różnice klasowe, gdzie niższe klasy próbują bezskutecznie aspirują do wyższych poziomów drabiny ekonomicznej, podczas gdy bogatsi głodni sukcesów, choćby po trupach osiągną swój cel. Kolacja z kolei jest tutaj satyrycznym przedstawieniem snobizmu i wynikającego z niego ekshibicjonizmu wyższych klas społecznych.
To moja interpretacja a przecież każdy ma swój surrealizm. Napiszcie w komentarzach czym dla Was jest „Jedzenie” Švankmajera!
3. „Love express. Zaginięcie Waleriana Borowczyka” (2018), reż. Kuba Mikurda – to kolejna poważna zaległość w zakresie dokumentów z ostatnich lat. Podszedłem do tego filmu będąc kompletnie zielonym ze znajomości twórczości Borowczyka. Pomimo, że jest to jeden najważniejszych twórców nurtu surrealizmu (nie tylko filmowego) w Polsce, jego dorobek filmowy zupełnie mnie jako widza ominął. I jako zachęta do zapoznania się z jego filmami ten dokument sprawdza się doskonale. Z filmu Mikurdy wyłania się człowiek, którego ogromne pokłady kreatywności zniszczyły oczekiwania producentów. Łatka „reżysera filmów soft porno”, którą reżyser w LOVE EXPRESS stara się zerwać, ciążyła Borowczykowi do końca jego kariery filmowej. Świetny film o fascynującej osobie. Z wielką chęcią zasiadłem do seansu „Dzieje grzechu” w dniu następnym.
Ostatni dzień Kinie Na Granicy. I tylko dwa filmy.
1. „Coś z Alicji” (1988), reż. Jan Švankmajer – ostatni film tego reżysera na festiwalu. Adaptacja książki Lewisa Carrolla, w formie sennej mary na oko dziewięcio~, dziesięcioletniej Alicji. Koszmar będącej u progu dojrzewania dziewczynki najeżony jest subtelnymi, acz wywołujących dyskomfort odwołaniami do Freuda*. To był ten seans, na którym stwierdziłem, że tak długi odpoczynek od surrealizmu sprawił, że moje ulubione filmy Švankmajera to te najbardziej przystępne w odbiorze (czyt. „najłatwiej poddające się szybkiej i prostej analizie). Jednak po przeczytaniu artykułu Adriany Prodeus na łamach kwietniowego wydania Kina przypomniałem sobie, dlaczego tak bardzo fascynuje mnie ten nurt w kulturze. U jego podstaw leży wywoływanie dyskomfortu, szokowanie, ale przede wszystkim wymykanie się różnym próbom jego analizy. Wygląda na to, że moja podświadomość bardzo się rozleniwiła.
*Książkowe przygody Alicji bywają interpretowane w duchu Freuda, jako seksualne dojrzewanie młodych dziewczyn. Fascynujący trop.
2. „Dzieje grzechu” (1975), reż. Walerian Borowczyk – Jeden z tych filmów, które doceniam za niesamowitą spójność realizacyjną, scenariuszową, aktorską, a jednak jego estetyka nie do końca do mnie przemówiła. Film Borowczyka odebrałem jako groteskową dekonstrukcję kruchego męskiego ego, o przewrotnie profeministycznym wydźwięku. I wszystko mi się tu składa i do siebie pasuje, nic nie zgrzyta a jednak barokowa poetyka zupełnie do mnie nie trafia. Co mnie irytuje, bo nie potrafię tego rozgryźć. Może konieczny jest kolejny seans, żeby docenić tę barokową estetykę?
Wiem jedno: przeczytaniu recenzji Michała Oleszczyka, nabrałem ochotę na powtórny seans: „CARNAL KNOWLEDGE: “STORY OF SIN” COMES TO BLU-RAY”. Może i Was zachęci do obejrzenia (w całości na YouTube), po jego lekturze tego tekstu.