Recenzje aktorskich filmów krótkometrażowych nominowanych do Oscara w roku 2018

Rok temu w tej kategorii znalazło się jedno zgniłe jabłko w postaci „Silent nights” (do dzisiaj mam #ciarkiżenady na samą myśl). Natomiast w tym roku żadne z zaserwowanych pięciu jabłek nie jest w takim stopniu soczyste jak „Timecode” z zeszłego. Na szczęście jest kilka, które pozostawiają całkiem przyjemny posmak w ustach. W tym roku kategoria została zdominowana przez historie oparte na faktach.

smutna dziewczynka o blond włosach5. „Silent child” (2017), reż. Chris Overton. Pracownica opieki społecznej ma nauczyć języka migowego głuchoniemą dziewczynkę z wielodzietnej rodziny, oraz wchodzenia w bliższe interakcje z otoczeniem.
Z punktu widzenia społecznej świadomości to ważny film, ale filmowo to się nie broni w ogóle. Gdyby wyciąć 80% filmu, można by z tego co zostało zmontować dynamiczny spot kampanii reklamowej, naświetlającej problem niedostatecznej opieki na dziećmi głuchymi i głuchoniemymi. A tak? Nudno, schematycznie i bez polotu.

chłopak z bronią siedzi w szkolnym sekretariacie4. „Dekalb elementary” (2016), reż. Reed van Dyk. Oparte na historii prawdziwego telefonu na 911, który miał miejsce w trakcie strzelaniny w tytułowej szkole (http://on-ajc.com/2Fb67La). Główna bohaterka, jedna z recepcjonistek stała się mediatorką pośredniczącą między niestabilnym psychicznie (jak on sam twierdzi) mężczyzną a policją.
Fala napaści z bronią na szkoły w ostatnim czasie w USA jest inspiracją jak najbardziej słuszną. Szkoda, że nie dane mi było odczuć niebezpieczeństwa oglądając film. Nie ma tu prawie nic co mogłoby zbudować napięcie. Sam początek i jedna scena pod koniec wprowadzają jakiś suspens i tyle. Pogroził, postrzelał, przeprosił i został wyprowadzony. Główna aktorka za to gra tak, jakby zamawiała obiad w restauracji. W ogóle nie poczułem, że jest w sytuacji granicznej. Więc jej histeryczny płacz w finale nie zrobił na mnie wrażenia. Mam serce z kamienia?

grupa terrorystów celuje bronią w zakładników na tle autobusu3. „Watu wote: all of us” (2017), reż. Katja Benrath. Jedyny w stawce całkowicie nieanglojęzyczny film. Wszyscy tu mówią w suahili. Reżyserka wzięła na tapet napięcia muzułmańsko-chrześcijańskie. Główną bohaterkę uczyniła chrześcijankę, która chce dotrzeć do rodziny oddalonej o trzydzieści jeden godzin drogi autobusem po sawannie. W trakcie podróży autobus zostaje zaatakowany przez terrorystów… .
Przyznaję, bywam czasem łasy na takie banalne historie. Po wyjściu z kina niemal natychmiast stwierdziłem, że to jest mój faworyt. Tylko im dłużej o tym filmie myślę, tym bardziej jestem przekonany, że można było ograć temat subtelniej. A może to jeden z tych przypadków, gdzie potrzebne było takie prostolinijne podejście, bez finezji? Czasem trzeba zobaczyć/usłyszeć, że fanatycy z wypranymi mózgami to też ludzie a jednocześnie szkodliwe ideologie, których są wyznawcami nie „metkują” wszystkich wyznawców danej religii? Są natomiast sceny, które szczególnie mnie urzekły. Ujęcie muzułmanina z plecakiem w autobusie (ciekawe co ma w środku?), radość ludzi, którzy przytulają się wzajemnie, po wyjściu żywym z ataku, itp. Takie pojedyncze smaczki mają w sobie odpowiednią dla krótkiego metrażu intensywność. Dlatego mimo, że można było całość, w moim zdaniem, zrobić trochę lepiej, nie będę płakał jeśli film Benrath wygra. Film oparty jest na faktach.

afroamerykanin siedzi ze strzelbą i wypatruje czegoś1. „My nephew Emmett” (2017), reż. Kevin Wilson Jr. Kolejne „based on true story” (http://bit.ly/1K8LyjA). Film nakręcony jest z punktu widzenia wujka tytułowego Emmeta. Temat rasizmu jest już przepracowany na tyle różnych sposobów, że Wilson musiał zdać sobie sprawę, że należałoby “uzbroić” swój film od strony formalnej. Zdecydował się na nocne zdjęcia, rozświetlone słabym, pomarańczowym światłem pojedynczych żarówek. Dialogi ograniczono do niezbędnego minimum, co pozwoliło w odpowiedni sposób nadawać tempo narracji i wprowadzić niezbędny suspens. Co prawda nic tutaj nie wykracza poza utarty schemat, ale całość ma w sobie tak potrzebną emocjonalną intensywność („Myślisz, że jestem tu dla zabawy” – rasizm jako przykry obowiązek samca alfa). W efekcie powstał bardzo solidny film, który ma spore szanse na zgarnięcie statuetki.

https://image.tmdb.org/t/p/original/7kVaE2IfeY2fyuxNzJKDxsoVha5.jpg

mężczyzna w okularach, w biurze patrzy przed siebie1 „Eleven o’clock” (2016), reż. Josh Lawson, Derin Seale. Pamiętacie taki film z Murrayem „What about Bob?” (swoją drogą jedna z moich ulubionych, durnych komedii ever)? Film duetu Lawson-Seale opiera się na podobnym pomyśle. Jak doprowadzić do szaleństwa psychiatrę? Niech jego pacjentem zostanie ktoś, kto podczas sesji będzie używał technik leczenia psychiatrycznego przeciw samemu lekarzowi. „Eleven o’clock” to klasyczna komedia nieporozumień, w stylu skeczu „Sęk” kabaretu Dudek (http://bit.ly/1PlR7Mx), która jest w iście mistrzowskim stylu pociągnięta do granic nieznośnej irytacji u widza. Całość prowadzi do dość oczywistego finału, chociaż z bardzo sympatyczną puentą, której nie zdradzę. Może będziecie mieli okazję go kiedyś obejrzeć. Szans na złotą statuetkę ten film raczej nie ma. W końcu to komedia, która ważne społecznie tematy pozostawia prawie nietknięte, ale może dlatego tak bardzo go sobie cenię. W puli oscarowej (nie tylko w tej kategorii) jest tyle POWAŻNYCH filmów, że taki „Eleven o’clock” jest jak haust świeżego powietrza po wyjeździe z centrum Katowic prosto na wieś.