Recenzje filmów „Wielkie piękno” (2013) i „Nieściszalni” (2010)

poster z filmu wielkiego piękna

Miałem ten luksus, że mój pierwszy kontakt z filmem Sorrentino nie był obarczony kontaktem z żadnym innym z jego dokonań. Miałem dzięki temu, podczas seansu WIELKIEGO PIĘKNA, unikalną możliwość spojrzenia na dzieło włoskiego reżysera zupełnie nie wiedząc czego mogę się po nim spodziewać.

Film ten jest drugim z cyklu “Z pięknem w tytule”, który obejrzałem na seansie Klubu Filmowego „Grajfka w Chorzowie. Pierwszym było „Coś pięknego”. Wg reżysera, Paolo Virziego, piękne jest żarliwe uczucie matki do swoich dzieci i walka o ich godny byt. Punkt wyjściowy jak najbardziej słuszny, prowadzi jednak do absurdalnych mielizn fabularnych, które każą wierzyć, że miłość wybaczy absolutnie wszystko.

Piękno w „La grande bellezza” jest wszystkim. Dosłownie. Sorrentino płynnie, długimi ujęciami odsłania przed widzem kolejne karty, tak że nie ma się poczucia nachalności. Tutaj uliczny performance, okazuje się zalecaniem prostytutek, próba chóru przechodzi w nostalgiczny videoklip, a pogrzeb zmienia się w podniosłą sztukę teatralną.

[WTRĄCENIE – Uwielbiam dyskotekową sekwencję z początku filmu. Jej montaż skojarzył ambientowe klimaty muzyczne z intensywnością zarówno cielesną jak i dźwiękową. Szał splątanych, rozegranych ciał i poimprezowa samotność, doprawiona charakterystycznym świstem w uszach – z tym kojarzę imprezy – KONIEC WTRĘTU].

Powstaje pytanie czy jeśli wszystko jest pięknem, czy jest możliwe piękno ostateczne? Wielkie Piękno? A może jednak istnieje jakaś graniczna “meta-linia”, po przekroczeniu której piękna nie ma? Czy jest nią śmierć? Samotność bez godności? Z tymi pytaniami zostawił mnie film Sorrentino. Może kolejny seans pozwoli mi na nie odpowiedzieć?

„Wielkie piękno” (reż. Paolo Sorrentino, 2013), 8 <3

Z „La grande bellezza” duński „Sound of noise” nie łączy z pozoru nic. Jest jednak jeden szczegół, który pozwolił płynnie przejść w repertuarze zachowując punkt wspólny (który wykorzystałem również w swojej prelekcji). Jep w filmie Sorrentino, który jest krytykiem sztuki, swoim spojrzeniem “wyławia” piękno z otaczającego go świata, próbując oddzielić ziarno od plew i odnaleźć tytułowe Wielkie Piękno. Reżyserski tandem Simonsson-Nilsson (dla obu to pierwszy i jedyny, jak dotąd, pełnometrażowy film fabularny), głównymi bohaterami uczynił muzycznych terrorystów i policjanta, który słuchając muzyki cierpi katusze. Na czym polega ten terroryzm? Grupa perkusistów pod dowództwem Sanny unauszniają światu, że jest on wypełniony muzyką, protestując przeciw jej akademickiej formie. W efekcie powstał film z kilkoma luźno połączonymi ze sobą koncertami. W filmie Sorrentino świat wypełniony jest lepszej lub gorszej jakości sztuką, w którym Jep zajmował się poszukiwaniem piękna przez duże „P”. „Nieściszalni” są wyrazem protestu przeciw kiepskiej jakości sztuki, w tym wypadku sztuki jaką jest muzyka. Jak napisała Agata Malinowska:”Nie ma wątpliwości, że to właśnie cały ten zgiełk, uprawiany pod beznamiętną kontrolą metronomu, a jednak wspaniale anarchiczny, jest jądrem wokół którego zmontowano fabułę. Jeśli zatem zdecydujemy się szukać dziur w scenariuszu, to oczywiście je znajdziemy – ale w przypadku „Nieściszalni” jest to podejście z gruntu niestosowne”.

Wybierając ten film na spotkanie Grajfki byłem pełen obaw, którego potwierdzenie znalazłem w ocenach znajomych na Filmwebie. Na szczęście pozytywne reakcje widzów w trakcie seansu jak i przebieg późniejszej dyskusji przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.

„Sound of noise” (reż. O. Simonsson, J. S. Nilsson, 2010), 6