Festiwal Kamera Akcja 19-22.10.2017

(dzień trzeci)

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

Kawa zimna, ale co tam! Teksty same się nie napiszą.

Przez pomyłkę zamiast warsztatów pt. “Kinofilia czy akademia?” poszedłem na „Grę Ciieni” Kim Jee-woona. Mówią, że wszędzie lepiej, gdzie nas nie ma. Mam jednak nieodparte wrażenie, że moje gapiostwo zadziałało na moją niekorzyść. „Gra…” to dwugodzinna epopeja szpiegowska. Nagromadzenie splątanych ze sobą wątków​ i pędząca na złamanie karku akcja powoduje, po pierwsze, znużenie, a po drugie, nie pozwala im wystarczająco wybrzmieć. Spowodowało to, że w finale zawarto zbyt wiele punktów kulminacyjnych. Mimo plejady gwiazd koreańskiego kina i bardzo dobrych zdjęć autorstwa Kina Ji-yonga, reżyser nie uniknął niepowodzenia.
„Gra cieni” (Mil-yeong, reż. Kim Jee-woon, 2016), 5/10

Drugi pełnometrażowy film w karierze Villenueva wygląda jak porzucony projekt von Triera. Eksperymentalny montaż, gadająca ryba w roli narratora i emocjonalne szantaże na widzu… . Czy to nie brzmi jak zaginiony odcinek KRÓLESTWA? Niepokojący, z groteskowym humorem, eksperyment formalny z przed ośmiu lat sprawia wrażenie jakby Kanadyjczyk chciał złapać za dużo srok za jeden ogon. „Wir”, dla którego punktem wyjścia jest trauma poaborcyjna przeradza się w thriller, by pod koniec stać się specyficzną komedią romantyczną obśmiewającą schematy gatunku. Za dużo jak na 90 minut.
„Wir” (Maelström, reż. Dennis Villenueve, 2000), 6/10

Trailer „Wiru” daje jakieś ogólne pojęcie jaką produkcją jest ten film.

Gdyby Stephen King postanowił pewnego dnia napisać komedię prawdopodobnie wyszłoby z tego coś pokroju książkowego „Sing Street”.  Z tą różnicą, że fabuła traktowałaby o szkolnej gazetce a nie, jak w przypadku filmu Johna Carneya, o raczkującym zespole rockowym. Wszystko jest tutaj tak bardzo schematyczne jak się da: muzyka jest sposobem na wyrażenie siebie, buntem przeciw światu dorosłych, czy zdobyciem miłości. Mamy szkolny bal, księdza, który jest dyrektorem i sadystą. Carney przekuwa prostotę historii w jej zaletę. Świat widziany oczami dziecka pełen jest przecież uproszczeń i wyolbrzymień, jak słusznie zauważył prelegent w ramach festiwalowego konkursu Krytyk Mówi. Wygląda to jak ekranizacja młodzieżowych fantazji o podboju swojego mikroświatka. Ma w sobie nastoletnią energię, która doświadczana przez dorosłego potrafi wzruszyć. „Sing Street” jest biletem od reżysera „Once” w nostalgiczny świat nastoletnich, często porzuconych, marzeń. Zastanawia mnie tylko dlaczego reżyser wytycza granicę do ich spełnienia w zależności od wieku? Czyżby Carney był orędownikiem mocy jaką niesie za sobą okres dojrzewania, ale z pozycji zrezygnowanego, pogodzonego ze swoim losem pesymisty?
Polska premiera podobno jest planowana około lutego. Wypatrujcie tytułu Młodzi przebojowi”

„Sing Street”, reż. John Carney 2016), 8/10

PS polecam posłuchanie tego kawałka ze ścieżki dźwiękowej. Cały OST rządzi, ale przy tym nóżka chodzi.

Czy ktoś z Was był kiedyś na pokazie VHS HELL? Ja tak. Dwa razy. Za każdym razem na Kamerze Akcji. Oba filmy wyreżyserował Tom Kincaid, którego filmografia zamyka „Jej powrót” z ’89 roku (rok moich urodzin) z Carrie Fisher w jednej z głównych ról. Przypadek czy Wszechświat daje mi znaki bym zrobił przegląd Klatkowy “dzieł” tego pana?

Koncepcja pokazów VHS HELL LIVE! jest taka, że lektor “tworzy” improwizowaną fabułę w trakcie seansu. I tak historia walki grupki ludzi z korporacją, kontrolującą cyborgi (Deckard by się uśmiał) przerodziła się w trakcie pokazu w coś, co gdyby powstało naprawdę byłoby jednym z moich top ukochanych filmów w ogóle. Wyobraźcie sobie taką historię…
Nieokreślona przyszłość. Potężna korporacja, zarządzana przez fanatyków (miłośnikami bym ich nie nazwał) różnej maści tekstyliów i krojów w pikowane trójkąty. Wysyłają swoje cyborgi do gościa, który uwielbia walczyć w białych majtaskach. Jest też fanem zamków błyskawicznych. Skrzykuje paczkę przyjaciół, którzy mają mu pomóc w walce z robotami dziesięć razy silniejszymi od człowieka. Wśród nich jest typ, który bierze kilometrowy rozbieg by zadać superkopniaka, którego nie powstydziłby się sam Chuck. Jest też rudowłosa piękność, która lubi wchodzić nieproszona do czyjegoś pokoju. Całe szczęście w lubieżnym celu. Wszyscy wyposażeni w przydatne zegarki do grania w kółko i krzyżyk na pięciolinii mogą stawić czoła zagrożeniu. Czy im się uda? Czy domina dostanie swoje ocieplane spodnie? Czy pojawi się cyborg wzorowany na bałwanku Michelina? Cały film w komentarzu. Przekonajcie się sami!

„Polowanie na roboty” (Mutant hunt, reż. Tom Kincaid, 1987) bez oceny, ale milion serduszek 

PS Był jeden moment podczas seansu, że dostałem takiego ataku śmiechu, że myślałem że czas się żegnać ze światem. A zaczęło się od tego, że anulowali dostawę spodni dominy, bo “zjebał się overlock” 😀

Obraz może zawierać: 1 osoba

Jaki film taka jakość zdjęcia.