Festiwal Kamera Akcja 19-22.10.2017

(dzień pierwszy)

Opaski festiwalowe nosiłem jeszcze przez kilka tygodni po powrocie do domu.

W tym roku festiwal odbył się w Łódzkim Domu Kultury. Po odebraniu karnetu i wypiciu pysznego podwójnego, festiwalowego espresso doczekałem się pierwszej dyskusji.

Michał Pabiś-Orzeszyna (znowu w roli prowadzącego, Uniwersytet Łódzki), Marcin Kotyła (Legalna Kultura), Michał Walkiewicz (Filmweb), Dawid Adamek (kanał Sfilmowani), Anna Sienkiewicz-Rogowska (Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny) dyskutowali o pułapkach jakie czyhają na twórców audiowizualnych treści w internecie, o tym jak nasze polskie prawo bywa mętne w kwestii wydawałoby się prostej zasady prawa cytatu. Generalnie można było odnieść wrażenie, że twórcy recenzji pisanych mają nieco prościej, chociaż już w kwestii publikowania konkretnych kadrów na stronach bloga trzeba uważać. Poruszona została również kwestia jak bardzo zmieniło się oblicze krytyki filmowej na przestrzeni lat, kiedy zawód ten startował z pozycji niepodważalnego autorytetu. Przetrwał kryzys mediów papierowych a dzisiaj w czasach, gdy każdy ma prawo aspirowania do tytułu krytyka filmowego, działalność ta jest bardziej hobby, a po dłuższym czasie i ogromnych pokładów cierpliwości, dodatkowym (niestety tylko) źródłem utrzymania. Cóż… Na bogactwo przyjdzie mi jeszcze poczekać.

Po dyskusji postanowiłem coś wszamać. Krytyk biedny, ale coś jeść musi. Z pustym żołądkiem nie sposób oglądać filmów ani o nich pisać. Zrezygnowałem, więc oficjalnego otwarcia festiwalu i quizu w o Łodzi filmowej i poszedłem do Papuvege. Żadnych hipsterskich trocin tam nie uświadczycie. Dużo wege pyszności.

Pierwszy film obejrzany w Łodzi mógłby być lepszy niż „Niemiłość” Zwiagincewa. Mógłby gdyby reżyser chciał chociaż trochę bardziej polubić swoich bohaterów. Najpierw każe im się taplać przez godzinę w basenie wypełnionym betonem a kiedy po godzinie beton zaczyna schnąć (budowlańcy muszą przymknąć oko na tę metaforę) zaczyna kopać ich po wystających głowach. Co prawda jest kilka zaledwie momentów kiedy głaszcze ich po głowach, ale w kontekście całego filmu jawi mi się to jako coś bardzo cynicznego. Film otwiera ujęcie rzeki sobą płynącej pośród powalonych drzew. Zestawiając go z następnym, pokazującym dzieci wybiegające ze szkoły w słoneczny, jesienny dzień, reżyser mówi widzowi “Za chwilę zrobi Ci się zimno, smutno”. I to się udaje. Historia rodziców poszukujących swojego zaginionego dziecka łatwo mogła przerodzić w płaczliwy dramat. Zwiagincew przesadził w drugą stronę i stworzył pretensjonalny film, pełen nachalnych metafor (dorośli utracili kontakt z rzeczywistością wpatrując się w ekrany smartfonów), z bohaterami napisanymi w jakiś sadystyczny sposób, których nie da się polubić mimo szczerych chęci. A wystarczyło trochę odpuścić. 5/10