10. Festiwal Kamera Akcja – podsumowanie
Kolejna edycja Festiwal Kamera Akcja zakończył się w niedzielę. Ciągle wracam myślami do atmosfery tam panującej, do długich dyskusji, do seansów… i już zaczynam tęsknić. Nie ma drugiego festiwalu, po którym mam tak ogromny zapas energii do tworzenia tekstów o filmach. Zawsze kiedy wracam z Łodzi, moja głowa eksploduje od nowych pomysłów na popularyzowanie kina niemego/slapstickowego. Organizatorzy zapowiadają gruntowne zmiany przy okazji kolejnych edycji Kamery Akcji. Biorąc pod uwagę moje dotychczasowe doświadczenia z tym festiwalem, jestem z pewnością zaintrygowany, ale spokojny jednocześnie.
Kolejna edycja Festiwal Kamera Akcja zakończył się w niedzielę. Ciągle wracam myślami do atmosfery tam panującej, do długich dyskusji, do seansów… i już zaczynam tęsknić.W ciągu 5 nocy przespałem 21 godzin, co daje trochę ponad 4 godziny na dzień. Czyni to tę edycję najbardziej wyczerpującym festiwalem w moim życiu.
2 – w tylu warsztatach brałem udział. Pierwszy dotyczący programowania festiwali. Dobrze uporządkował wiedzę; podczas drugich miałem przyjemność słuchać jak tworzyć podcast/vlog filmowy. Dowiedziałem się, że podcast o kinie niemym „to już byłaby jakaś perwersja”, z czym się w zupełności zgadzam. Mam wiele inspirujących przemyśleń oraz pomysłów na przyszłość mojego bloga.
1 – tyle kubków wygrałem w trakcie całonocnej dyskusji w spontanicznym konkursie (za zadanie było odgadnąć filmowy kalambur, a chodziło o JOKERA); dyskusja ta, nawiasem, przyczyniła się prawdopodobnie do mojego skrajnego wyczerpania na festiwalu.
10 – tyle filmów zobaczyłem w trakcie festiwalu. Kilka zdań przemyśleń w pod każdym kadrem/plakatem w albumie.
0 – tylu filmom NIE dałem serduszka na Filmwebie. Zapytacie o pokaz z VHS HELL, no ale helo. Serduszko musi być 😀
1 – to pierwszy festiwal, na którym nie zobaczyłem słabego filmu (seansu VHS Hell w to nie wliczam). Klucz do sukcesu? Zaufałem osobie, która zna się na rzeczy, która dopieściła swój cykl filmów coming of age, czyli Patrycja Mucha aka Filmowe odloty. Dodatkowo zdałem się na nazwisko Melville’a (dzięki za kontekst w prelekcjach Sebastiana Smolińskiego czułem się dużo bezpieczniej w trakcie seansów), którego filmy i tak już dawno miałem nadrobić. Przy Zahlerze trochę ryzykowałem, ale koniec końców opłaciło się.
Rok – tyle muszę czekać na kolejną edycję ☹
Dodatkowo: Największa “gwiazda” wśród obsługi festiwalu, ze względu na ogromne niewyspanie, nieogarnięcie życiowe: JA. Oczywiście zapomniałem odebrać nagrody.
Za korektę dziękuję Kornelii i Patrycji
Dzień pierwszy
„Milczenie morza” (1949), reż. Jean-Pierre Melville – urzeka mnie poziom poetyckiego dramatyzmu na granicy pretensjonalności. Potęga kulturowa Francji, jest tutaj tym silniejsza, gdyż ukazana z punktu widzenia wroga. Jak wielka musi być siła kraju skoro uwiodła nazistę? Plus: większość nazistów była zła, ale świetnie się ubierali.
Dzień drugi
„Szpicel”(1962), reż. Jean-Pierre Melville – poziom skomplikowania jest równy powieściom le Carre’a. W pewnym momencie przestałem śledzić fabułę, gdyż jej zaplątanie przekroczyło moją zdolność połączenia tego wszystkiego w sensowną całość. Szczególnie o dziesiątej rano po kilku godzinach snu. Ciut zbyt przeciągnięty finał. Mimo tego oglądałem „Szpicla” z ogromną przyjemnością. Jest pewien urok w tym jak bardzo Francuzi byli wtedy zapatrzeni w amerykańskie kino gangsterskie.
Dzień drugi
„Diego” (2019), reż. Asif Kapadia – nie znałem wcześniej zupełnie historii Diego Maradony. Ciągle tylko słyszałem, że jak chcę poznać styl gry tego piłkarza to powinienem zobaczyć dwie bramki, które strzelił Anglii na Mundialu w ’86. Kapadia nie ukrywa, że jeden z największych piłkarzy w historii futbolu kryształowym człowiekiem nie był. Mimo to film w finale wzruszył mnie do łez. Świetny dokument.
Dzień drugi
„Chłopczyca” (2011), reż. Céline Sciamma – 11-letnia dziewczynka poszukuje swojej tożsamości płciowej. Konfrontuje się z oczekiwaniami swoich rówieśników i rodziny. Mało odkrywcze ale ładne, subtelne (zazwyczaj), bez łatwych odpowiedzi. Uwielbiam tutaj, siedmioletnią wówczas, Malonn Lévana’e, która gra rezolutną i przeuroczą siostrę głównej bohaterki.
Dzień trzeci
„W kręgu zła” (1970), reż. Jean-Pierre Melville – Podobno najlepszy film Mellville’a. Z czterech, które widziałem zdecydowanie jest to tytuł słuszny. Poziom niewymówionej nigdy lojalności spowodował, że serce mnie bolało na finale. Scena napadu wykręciła ze mnie siódme poty ze stresu. Ostatnio czułem się podobnie na seansie „Serpico” de Palmy, na scenie w klubie bilardowym.