Moja historia. Mój kryzys. Moja spowiedź.

danuta holacka w wiadomościach TVPMiłością do kina zaraził mnie mój ojciec. On pierwszy zaczął zwracać moją uwagę na niuanse ukryte w scenach bez dialogów. Jego opowieści na temat seansów w nieistniejącym już dzisiaj osiedlowym kinie „Jutrzenka” słuchałem z wypiekami na twarzy. Z czasem przyszedł czas, kiedy mój gust filmowy zaczął się krystalizować. Paradoksem jest, że ojciec zaszczepił we mnie jednocześnie niechęć do zamykania się na jedną estetykę. I chociaż nigdy nie będę należał do fandomu „Gwiezdnych wojen” , to już kilkakrotnie poległem w rozmowie z nim, kiedy próbowałem go przekonać do filmów z trykociarzami czy anime. Do dzisiaj pamiętam, jak nie potrafił zrozumieć, czemu dziadkowi podobał się film „Marsjanie atakują” „Łowca jeleni”! To jest prawdziwe kino!” – grzmiał. Minęły lata, kiedy wreszcie zrozumiałem bezcelowość takich zestawień. Bez względu na to, jak różnimy się teraz w pojmowaniu kina, mam pewność, że on pierwszy zaczął mnie na nie uwrażliwiać. Dzięki niemu poznałem Chaplina, braci Marx, Pythonów czy Nielsena którzy mieli niebotyczny wpływ na moje poczucie humoru.
Po maturze, w trakcie swoich najdłuższych wakacji (i właściwie rzecz biorąc, ostatnich, bo za każdymi kolejnymi ciągnął się smród zbliżającej się „kampanii wrześniowej”), zobaczyłem całą filmografię Lyncha. Do dzisiaj pamiętam, jak mama zachwycała się obejrzanymi po latach odcinkami „Miasteczka Twin Peaks” i jaką sieczkę w głowie zrobiła mi „Zagubiona autostrada”. (zdradzę Wam w sekrecie, że moim osobistym top of the top jest „Głowa do wycierania”. Nic już tego raczej nie zmieni, choć nie widziałem jeszcze trzeciego sezonu TP). Lynch to kolejna osoba, której zawdzięczam swoją kinofilię.
Mimo tego wszystkiego poszedłem na studia inżynierskie. Bardzo bałem się z miłości do kina uczynić sposób na życie, a wtedy znałem siebie na tyle, by móc stwierdzić, że bardzo szybko się nudzę i irytuje mnie, kiedy coś przestaje być przyjemnością, a stanie się obowiązkiem (brzmi jak dorosłe życie, huh?). Nie chcąc niszczyć tego uczucia, przezornie poszedłem na studia mechaniczno-górnicze.
Czy żałuję?
Są takie chwile, kiedy żałuję, że omija mnie wiedza, którą filmoznawcy i kulturoznawcy przyswajają na studiach i nawet gdy próbuję dokształcić się sam czuję, że brakuje mi jej omówienia, wpisania w kontekst, osadzenia. Chwilę potem znów nachodzi mnie refleksja o nierozwiązywalnym konflikcie pasja vs mamona. I tak krążę od jednego narożnika do drugiego, boksując się z własnymi myślami.
Z moim brakiem wykształcenia w kierunku filmoznawczym wiążą się odwieczne kompleksy. Jakoś na drugim roku studiów znajoma, która studiowała kulturoznawstwo na UŚ, usilnie mnie namawiała, żebym poszedł na te studia, bo mam wiedzę większą niż przeciętny student z jej roku (będę szczery i przyznam, rzuciłem ledwie paroma tytułami filmów z Chaplinem i rozpoznałem „Podróż na Księżyc” Mélièsa, jako pierwszy film sci-fi. No naprawdę, łeb jak sklep ). Sporo ludzi też wspomina, że zwracałem zawsze uwagę na detale, które im umykają. To mnie ośmieliło i zacząłem udzielać się na dyskusjach w Klub Filmowy Ambasada. Moje „udzielanie się” ograniczało się głównie do słuchania mądrzejszych od siebie, jako że spora część klubowiczów (tak jak i teraz zresztą) to studenci/absolwenci kierunków filmoznawczych/antropologicznych/kulturoznawczych. Było to szalenie inspirujące doświadczenie. Filmowa burza mózgów. Z czasem stwierdziłem, że dyskusja o filmie powinna być nieodłączną częścią seansu.
Ciągle jednak czegoś mi brakowało. Przestała mi wystarczać wymiana myśli z najbliższymi czy w wąskim gronie Ambasady. Idąc na przekór powszechnej tendencji do zamykania się w bańkach informacyjnych, postanowiłem założyć stronę na Facebooku. Nazwa Klatki na oczach już od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie zupełnie bez związku z tym pomysłem i czułem, że muszę ją zgarnąć dla siebie, bo jest całkiem zgrabna (jak się później okazało, byli i przeciwnicy ). Po miesiącach przekładania założenia fanpage’a, zacząłem prokrastynację ogłoszenia, że ma zaistnieć i publikowałem posty inaugurujące jego założenie. Trwało to chyba z tydzień i było zabawne. Zero polubień, ale były i zdjęcia, i opis, i pierwszy post nawet… . Wszystko było ukulane.
Wchodziłem na profil raz po raz w nadziei, że ktoś, jakimś cudem „odkryje” Klatki dla świata za mnie i wyręczy mnie w tym niezręcznym zadaniu, jaka jest reklama samego siebie. Byłem człowiekiem znikąd. Inżynierem górnictwa po trzech urlopach dziekańskich, który wiedział, czym jest diegeza. Ale czy to dawało mi prawo do mądrzenia się o filmach? Do dzisiaj mam z tym problem. Po drodze zdarzały się mniejsze lub większe kryzysy, ale dwa miesiące temu skurczybyk dopadł mnie na dobre i długo trzymał za gardło.
Zostałem zaproszony na prelekcję do zaprzyjaźnionego Klubu Filmowego FilmoHolic w charakterze prelegenta. Z jednej strony miałem poczucie, że to zadanie mógłby wykonać każdy. Wystarczyło przeczytać materiały podesłane przez Magdę (koordynatorkę FilmoHolika), opracować kilka minut wystąpienia i po sprawie. Tak jak czułem – prelekcja wyszła fatalnie. Światło raziło mnie w oczy i wydukałem 1/3 tego, co miałem do powiedzenia. Oczywiście to tylko moje zdanie. Doszły mnie co prawda słuchy, że było całkiem spoko, ale jestem zbyt uparty, żeby pozwolić się przekonać w tej kwestii.
Potem przyszła niemożebnie inspirująca dyskusja. I wtedy poczułem pełen luz. Dyskusje mogę prowadzić, ale do prelegenta pełną gębą to mi jeszcze brakuje. Po wszystkim opublikowałem post, który miał działać jako suplement do dyskusji. Palnąłem w nim głupstwo o „wyznawaniu płci”, mniejsza o to. Sam fakt, że coś takiego miało miejsce, otworzył mi oczy. Nie mogę wymagać od swoich czytelników, żeby za każdym razem weryfikowali informacje zawarte w moich tekstach. W zasadzie każdy mój artykuł poprzedzony był kilkudniowym, a w przypadku wpisów o Chaplinie, nawet ~tygodniowym riserczem. W tym przypadku popełniłem największą głupotę, bo opublikowałem tekst pod wpływem chwili i olałem korektę u Lubej. To się zemściło.
Zablokowało mnie. Odpowiedzialność za to, co się pisze, to spore brzemię, z którego niewiele osób zdaje sobie sprawę. W dobie fake newsów, plotek i informacyjnego bagna stwierdziłem, że nie mam zamiaru przykładać do tego ręki przez swoją niefrasobliwość.
Oprócz tego, każdą prośbę o opinię na temat jakiegokolwiek filmu traktowałem jako automatyczne zobowiązanie z mojej strony do podzielenia się z Wami tą opinią w dłuższym tekście. A czasu brak. No i standardowo pytałem siebie: „Ale jak to? Dlaczego ktoś chciałby znać moją opinię?”. I tak w kółko. Męczarnia. Gdyby wynaleziono wskaźnik asertywności w moim przypadku ten wskazywałby zero. Dołączając do tego wszystkiego ciągły brak pewności w kwestii swojej opinii i porównywania jej z tzw. „autorytetami”, daje to uczucie podobne do zamknięcia w kołowrotku (nie żebym wiedział, jak się czuje chomik zamknięty w kołowrotku. Powiedzmy sobie to jasno [CC email@peta.com]: NIE ZAMYKAŁEM NIGDY CHOMIKA W KOŁOWROTKU). Po miesiącu miałem w głowie listę zobowiązań, której niezrealizowanie skutkowało w mojej głowie masowym odpływem czytelników z Klatek.

No ale jednak jestem ! Dlaczego? Ponieważ chęć pisania o kinie jest silniejsza ode mnie. W trakcie pisania tego tekstu (który, nie ukrywam, ma działać jak autoterapia; co z tego wyjdzie — zobaczymy) „usłyszałem” głos rozsądku w głowie:

– Twoja historia, nie jest dziełem przypadku. Masz wszystko czego potrzeba, żeby pisać. Potrzeba ci tylko szlifów. Treningu.
To ja mu na to:
– Panie Rozsądek, weź się! Nie masz dostępu do moich kompleksów. Gdzie byłeś jak urosły do takich absurdalnych rozmiarów? Hę? Idź się baw w coaching gdzie indziej. Wal się pan!

Taka rozmowa. Tak że tego. Wróciłem.
Muszę przemodelować swój sposób pracy na tym ściernisku. San Francisco może nie będzie, ale będę walczyć. Nie mogę też obiecać, że nie będzie więcej przestojów w pisaniu, zaznaczę swoją obecność w miarę możliwości przynajmniej raz dziennie.

Bez obaw, nie zamienię Klatek w memisko. Chciałem się z Wami tym podzielić. Być może w jakiś sposób uporządkuje to bajzel w mojej głowie a Wy trochę bardziej będziecie wiedzieć co w niej się kotłuje.

PS1 Korekta: Kornelia Musiałowska , Patrycja Mucha z Filmowe odloty

PS2 Zdjęcie w tle wykonane za pomocą generatora https://pasek-tvp.pl/, ale autorem jest niezawodny Jarosław Dudycz.