Rusalka (1977), reż. Petr Weigl


Přemysl Kočí jako Wodnik, ojciec Rusałki. Charakteryzacja i kostiumy w tym filmie są obłędnie piękne. Film jest dostępny z angielskimi napisami na portalu YouTube pod TYM linkiem.

Jeszcze całkiem niedawno nikt nie dopuszczał możliwości, że pojęcie „festiwal online” wejdzie na stałe do słownika każdego kinomana. Tymczasem rzeczywistość zmienia się na naszych oczach i najpierw Festiwal Kamera Akcja a w zeszłym tygodniu Festiwal Nowe Horyzonty zebrały fantastyczne frekwencje. A przed nami kolejne edycje kolejnych festiwali. Dzisiaj na przykład zobaczyłem wiadomość, że Festiwal Filmu Niemego również przenosi się do eteru, co mnie ogromnie cieszy. Cieszyński festiwal nie pozostaje w tyle i po wielu perturbacjach rozpoczął swoją kolejną, dwudziestą drugą (omg!) edycję.

Ponad półtora roku temu odbył się 21. Przegląd Filmowy Kino na Granicy  / Kino na Hranici w Cieszynie. Po powrocie do domu obiecałem sobie, że napiszę tutaj kiedyś o kilku filmach, które tam obejrzałem. Teraz nadarza się idealna okazja, by sobie o jednym z nich przypomnieć.

Idąc na Rusałkę Petra Weigla (1977) myślałem, że to jakaś czechosłowacka baśń filmowa. W swoim festiwalowym nierozgarnięciu nie doczytałem, że to filmowa opera, co sprawdziłem po kilkunastu minutach od rozpoczęcia seansu. „Nie może być! Kurde, pomyliłem filmy”. „No, nie. Panie Klatek, jesteś pan nieogarem. Teraz cierp”. Możliwe, że nie tylko ja tego nie doczytałem, bo po jakimś czasie widzowie zaczęli wychodzić
z sali Centrum Kultury Strzelnica po czeskiej stronie Cieszyna. Czemu się nie dziwię, bo opera (nieważne czy filmowa, czy w wersji tradycyjnej) to niełatwa rzecz do oglądania. Mój problem polegał na tym, że następny film, który chciałem zobaczyć, zaczynał się dopiero za kilka godzin, a inne tytuły nie wchodziły w grę, ponieważ z nim kolidowały, albo właśnie się rozpoczynały. Skoro byłem „skazany” na ten film, uznałem, że muszę coś z tego wyciągnąć dla siebie. Zacząłem przypatrywać się realizacji, grze aktorskiej, kostiumom i nagle mnie olśniło.

Wysoki poziom dramaturgii, duże zbliżenia na twarze aktorów czy ich bardzo ekspresyjna gra to przecież elementy bardzo przypominające kino nieme! Oczywiście nie chodzi o świadome zapożyczenia, bo w do tej relacji należałoby dodać jeszcze teatr i związki ten „kulturalny trójkąt” wzajemnie się przenikał w historii. W każdym razie tego momentu (po jakiejś pół godziny filmu) zacząłem czerpać ogromną przyjemność z seansu. Tak bardzo, że jeśli na początku byłem o krok od wyjścia z perspektywą kilkugodzinnego włóczenia się po Cieszynie (piękne miasto, kocham, ale to jednak za małe miasto na takie spacery), to po tym „odkryciu” przestawiłem się o sto osiemdziesiąt stopni. Co scena – zachwyt. Co kolejny zwrot akcji – coraz większe zaangażowanie. Obłędne charakteryzacje, świetne efekty specjalne a nawet przepiękne plenery… Wszystko mnie w tym filmie zaczęło nagle zachwycać. Jakby przestawił mi się przełącznik w głowie. Gdyby nie to jedno spostrzeżenie doceniłbym zapewne kilka jego elementów, a film dostałby ode mnie łatkę „niezłe, ale nie dla mnie”.

Filmo-opera Weigla, oparta jest na libretcie opery Antonína Dvořáka pod tym samym tytułem. Libretto do niej napisał Jaroslav Kvapila. Rusalka uważana jest za jedno z arcydzieł czeskiej opery w historii. Można w niej odnaleźć motywy m.in. z Jeziora łabędziego i Syrenki Andersena. Nie będę tu streszczał całej fabuły, tym bardziej, że od seansu minęło sporo czasu. Możecie go przeczytać na czeskiej Wikipedii [LINK] (Google translator daje radę).

Ruzena Maturova jako Rusalka. Fotos zrobiony na potrzeby reklamy premiery spektaklu w roku 1901. Więcej zdjęć i projekty kostiumów TUTAJ.

Powyższa obserwacja zaprowadziła mnie do wniosku, że jeżeli ktoś chciałby przekonać się do opery, ale boi się wysokiego progu wejścia, to filmowe wersje takich spektakli wydają mi się nadawać idealne jako początek przygody z tym medium. Wszystko co „filmowe” (montaż, praca kamery) w takich pozycjach sprawia, że opera wydaje mi się bardziej przystępna dla kogoś, kto jest przywiązany do estetyki filmu. Jak widać nie są to też wnioski specjalnie odkrywcze. Przecież w tym przypadku działa ten sam mechanizm, dzięki któremu wielu widzom (w tym i mnie) spektakle Teatru Telewizji, lepiej się oglądają niż spektakle sceniczne. I przez „lepiej” nie mam na myśli jakości, ale kwestię przyzwyczajenia do obcowania, jak sądzę, z jednym typem medium kulturowym i braku możliwości wzniesienia się ponad to przyzwyczajenie. Jestem typem odbiorcy, którego percepcja potrzebuje innego typu dynamiki. Przekonałem się o tym idąc na operę na podstawie opowiadania Powiatowa Lady Makbet Leskowa. Dzięki powyższym obserwacji o nieintencjonalnym związku  opery z kinem niemym na pewno mogłem spektakl docenić bardziej. Jednak ten rodzaj sztuki to ciągle „nie moja bajka”.

Odkrycie, że opera może mi się podobać była jednym z najważniejszych odkryć z pogranicza świata filmu. Czy w tym roku doznam równie ważnych przeżyć? Zapowiada się dobrze. Zdążyłem obejrzeć wnikliwy dokument o rasowych uprzedzeniach wśród Czechów, na podstawie grupki nastoletnich hokeistów, którzy wyjechali do Maroka w poczuciu wyższości, że to oni będą uczyć grać hokeja tych „z Afryki co to śniegu na oczy nie widzieli”. Zobaczyłem film dyplomowy łódzkiej filmówki pt. Nic nie ginie, której seans był mi bardzo potrzebny w tych parszywych czasach. Kilka historii ludzi spotykających się na terapeutycznej grupie wsparcia bardzo podniosło mnie na duchu. Zostałem też zaproszony do świata czechosłowackiej poezji. W filmie  Samotni biegacze poznałem historię grupy poetów, którzy działali w tamtym okresie w tym kraju. Nawet jeśli nie jest to dokument idealny (stylizacja na przypadkowość bywa niezamierzenie zabawna), to ma on ogromny urok a sam film jest dowodem, że są przyjaźnie, których chemia potrafi przetrwać dziesiątki lat. Wreszcie, jeśli Czechosłowacja to i surrealizm. Pani czarodziejka ze zjawiskową Jolantą Umecką to intrygujący film, obśmiewający męską chuć, interpretowaną w kontekście freudowskich instynktów. A, to przecież nie wszystko. Była rewelacyjna Kontrola, bolesna i wzruszająca Nasza klątwa a kiedy to piszę kończę oglądać interesujący Słodki czas Kaimagdory, portret człowieka, którego rytm życia wyznaczają pory roku. Co przyniosą kolejne dni festiwalu? Czekam z niecierpliwością!

PS Czy ktoś mógłby polecić jakąś książkę o relacjach teatru-opery-filmu w historii?